piątek, 27 listopada 2015

Capitulo 41

*Diego*

Próba przebiegła nam prawie dobrze. Dlaczego prawie? Tego jeszcze nie wiem, ale już się domyślam, że nie tylko mi nie daje spokoju cała sprawa z wyjazdem i trasą koncertową.
Kiedy w ciszy - co jest swoją drogę mega dziwne jak na nas - sprzątaliśmy instrumenty, postanowiłem zadać nurtujące mnie pytanie...
- Chłopaki...- zacząłem, a ich spojrzenia przeniosły się na mnie. - Czy któryś z was rozmawiał już z dziewczynami o...trasie?- spytałem. W głuchej ciszy, która zapadła po moim pytaniu, dało się usłyszeć głośne westchnienie Andresa, więc teraz wszystkie spojrzenia były skierowane na niego.
- Jak zareagowała?- zapytał Leon, wiedząc już po jego minie, że on tą rozmowę ma za sobą.
- Kazała mi się wynosić.- mruknął. Nie kryliśmy zdziwienia. Każdy stał z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi buziami.
- Jak to? Coś ty jej powiedział?- zapytał przerażony Bruduey. Pewnie bał się, że Camilla zareaguje tak samo. I nie powiem. Jego strach udzielił się też mi.
- Prawdę. Że nie podejmę tej decyzji bez niej i że zaproponowano nam półroczną trasę. - powiedział.- A ona się zdenerwowała, kazała jechać i wyjść.- Mówił z pretensjami w głosie, wymachując rękoma na prawo i lewo.
- Aha...- mruknął Maxi.- Zapowiada się ciekawie, jeśli Nat ma zareagować tak samo...- jęknął i nerwowo uderzył pałeczką o talerz perkusji.
- Mam nadzieję, że jej przejdzie i będziemy mogli porozmawiać normalnie. - westchnął zrezygnowany, opierając się o klawisze i w tym momencie do sali wszedł Mayson z poważną miną.
Popatrzyłem na niego ze zmarszczonym czołem, próbując wyłapać w jego spojrzeniu, co znowu ważnego ma nam do powiedzenia, ale za cholerę nie mogłem zgadnąć.
- Chłopacy...- zaczął wreszcie. - Właśnie rozmawiałem z dyrektorem i ludźmi odpowiedzialnymi za waszą trasę...- mówił niespokojnie i bardzo szybko, jakby coś go goniło.- Powiedzieli, że mają dość czekania macie się zdecydować ostatecznie czy jedziecie w trasę.
- Kiedy mamy dać odpowiedź?- spytał podejrzliwie Federico.
Menadżer westchnął.
- Teraz.
Z chłopakami spojrzeliśmy po sobie. Każdy BEZ WYJĄTKU był zdezorientowany i zdenerwowany.
- No dalej...- jęknął mężczyzna.- za parę minut mam im dać odpowiedź inaczej nici z trasy. Wiecie jaka to dla was szansa. Nie możecie jej zmarnować.
- Ja się zgadzam...- oznajmił, prawie szeptem Federico i od razu spuścił spojrzenie. Nadal nie mogę skumać dlaczego on z taką trudnością opuści BA na pół roku...
- Ja też...- wymamrotał Andres.
No a my głupki od siedmiu boleści... Tchórze rąbane, którzy nie mieli odwagi powiedzieć swoim ukochanym wcześniej, stoimy jak takie tempaki i nie wiemy co powiedzieć. W końcu nie znamy reakcji dziewczyn... Mowa oczywiście o mnie, Leonie, Brodueyu i Maxim... I co powiedzieć, co zrobić? Nie ma mowy... nie mogę ani zmarnować takiej szansy, ani pozwolić aby moi przyjaciele ją zmarnowali. Znam nasze dziewczyny aż za dobrze, żeby wiedzieć, że nie będą złe. Byłyby gdybyśmy nie skorzystali z takiej okazji ze względu na nie... Kocham moją księżniczkę. I będę usychał z tęsknoty, ale wiem, że aby spełniać marzenia muszę czasem z czegoś zrezygnować... tym razem będzie to czas poświęcony Włoszce, ale wiem że to zrozumie, że będziemy rozmawiać co chwilę na kamerce i przez telefon...
Odrywając się od myśli zerknąłem na zniecierpliwionego Maysona. Westchnąłem tylko i powiedziałem...
- Jadę.- mężczyzna nic nie mówiąc spojrzał na moich pozostałych przyjaciół.
Wszyscy też się głęboko nad czymś zastanawiali. Pewnie nad tym samym co ja przed paroma sekundami.
- Ok...- wymamrotał Verdas.
- Zgoda...- dodał Maxi.
- No to jedziemy.- lekko uśmiechnął się Broduey.
No... wielkiej ekscytacji i wybuchu radości nie było. Ja z jednej strony byłem szczęśliwy, że zrobiliśmy tak ogromny krok, o którym jeszcze pół roku temu mogłem tylko marzyć, a z drugiej moje serce przekuwał ból, że tyle nie zobaczę mojej Włoszki i co gorsza... że sprawię jej tym smutek. Myśląc o tym już prawie chciałem krzyknąć, że NIE JADĘ, ale znów pomyślałem o karierze, moich przyjaciołach, naszych fanach i marzeniach... Znów kółeczko się zamyka...
- To dobra decyzja.- wykrzyknął podekscytowany Mayson.- Nie pożałujecie.- uśmiechnął się szeroko i wyszedł z sali, zabierając ze sobą całą radosną atmosferę. Znów zapadła ogromna cisza...
- Ej...- przerwał ją Leon.- Pwinniśmy się cieszyć. Jediziemy w trasę.- uśimiechnął się, ale sam nie był do końca pewien tego co mówi. Próbował rozładować atmosferę i może trochę mu się to udało. Na naszych twarzach pojawiły się lekkie uśmiechy. Ale wiem, że każdy z nas cierpiał z powodu rozstania ze swoją ukochaną... ALE DO CHOLERY CZEMU PASQUERLI?!

Z kompletną pustką w głowie, a może zawaloną tysiącami myśli? skierowałem się do jeszcze nie dawna mojej szkoły. Uśmiechnąłem się sam do siebie przypominając sobie ten nie znowu tak dawny czas. Wtedy stresujące wydawały się być lekcje z moim tatą i do głowy mi nie przyszło że za parę miesięcy będę martwił się, że nie zobaczę mojej ukochanej z powodu trasy. HA. Wtedy nawet nie sądziłem, że tak szybko czekają mnie trasy, a co dopiero PRAWDZIWA miłość, w którą przecież nie wierzyłem. Teraz zastanawiam się jak mogłem być takim cholernym idiotą?
Nie dano mi było myśleć dalej, bo moich uszu dobiegł najsłodszy głosik świata. Należał oczywiście do mojej dziewczyny.
- Diego!- zawołała, wstając z ławeczki na terenie szkoły i podbiegła do mnie, rzucając się na szyję. - Tęskniłam.- zachichotała, a ja znów poczułem to cholerne ukłucie w sercu. Cholerne poczucie winy... Przecież przed sekundą zgodziłem się zostawić ją nie na dobę... a na całe 6 miesięcy...- Kochanie...- Odsunęła się o de mnie.- Czy wszystko w porządku?
- Tak koteczku.- uśmiechnąłem się i musnąłem jej delikatne usta, które dziś miały posmak truskawek.- Wiesz jak bardzo cię kocham?
- Wiem.- wyszczerzyła swoe białe ząbki.- Bo ja kocham cię tak samo mocno.- wtuliła się we mnie z powrotem.
- Może zjemy razem jakiś obiad?- puściłem jej oczko.
- A dziadkowie?
- Z tego co wiem są w trakcie zwiedzania miasta. No chodź.- złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę parku. Ona zachichotała i poszła za mną.

*Federico*

Wyszedłem z próby, mając mętlik w głowie... Od kilku dni zastanawiam się co się ze mną dzieje... TRASA KONCERTOWA. Nie dość, że po Ameryce to jeszcze po EUROPIE. Mojej kochanej Europie, której już tak długo nie odwiedzałem. Koncerty w MOICH WŁOSZECH... Pół roku z fanami, grając dla nich super koncerty z najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Ah... Parę tygodni temu, wydawało mi się, że jeśli taka szansa nadejdzie, będę skakał z radości i pełen pozytywnej energii pakował walizkę - grubo przed czasem- z niecierpliwością czekając na najwspanialszą przygodę w moim życiu...
Jednak od paru dni coś o wiele silniejszego niż EUFORIA związana z trasą trzyma mnie tu i nie pozwala cieszyć się tym wszystkim... Do tej pory zastanawiałem się co to takiego... Za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć co tak potfornie ciąży mi na sercu... Dziś się dowiedziałem co... Nie wierze jak mogłem być takim idiotą i nie zauważyć tego wcześniej... Z innej strony nie wiem po co tak zawzięcie szukałem tego, co trzymało mnie tu w Buenos Aires. Teraz jak już wiem... Stwierdzam, że wolałbym nie wiedzieć. Niewiedza w tym przypadku była tu o wiele lepsza niż to co odkryłem... Oczywiście chodzi o Ferro... Mojego wroga numer jeden, który okazał się być powodem tego, że tak nie chce opuszczać kraju... Kiedy przyszła dziś do parku... Usiadła na ławce i spojrzała mi w oczy, pytając dlaczego nie cieszę się z trasy... Uświadomiłem sobie tylko tyle, że nie chcę rozstawać się z blondynką na całe sześć miesięcy... JAK?! Przecież to urojone. Dziewczyna, na której widok zawsze dostawałem obrzydzenia, z którą wiecznie się kłóciłem, krytykowałem i po prostu nienawidziłem miała zostać teraz moim oczkiem w głowie, moją miłością? Nie potrafię tego zrozumieć. Jak Ludmiła Ferro mogła tak bardzo zawrócić mi w głowie?! Jasne. Jest piękna i utalentowana, a z powodzeniem u chłopaków nigdy nie miała problemu, ale... dla mnie zawsze była najgorszą istotą jaką w życiu spotkałem. I teraz ta "najgorsza istota w moim życiu" jest powodem, przez który nie potrafię się cieszyć z mojej wymarzonej, wyśnionej trasy koncertowej? Chyba coś mi się stało. To musi być jakaś pomyłka. LUDMIŁA? To nie może do mnie dotrzeć...
Z moich jakże intensywnych rozmyśleń, wyrwał mnie dzwonek telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił Andres... Pewnie kolejny będzie się mnie wypytywał co się ze mną stało, a ja naprawdę nie mam ochoty z nikim dzielić się moim odkryciem. Sam nie wiem... Może liczę na to, że mi przejdzie. Tak. To taka moja cicha nadzieja... Po prostu nie wyobrażam sobie czuć coś do kogoś, kogo przez kilka lat darzyło się taką nienawiścią. I to odwzajemnioną.
Westchnąłem tylko i nadusiłem czerwoną słuchawkę... Trochę nie grzeczne, ale ostatnie czego w tym momencie potrzebuje to wysłuchiwanie pytań moich przyjaciół w stylu "Fede co z tobą?" " Dlaczego chodzisz taki zmartwiony?" " Zakochałeś się, czy jak?"
Na wszelki wypadek wyłączyłem telefon. Skręciłem w kolejną alejkę parku. Nie wiem, którą już. Ale po raz kolejny moje myśli naszła śliczna Argentynka... " Śliczna, cudowna, uzdolniona"... To jedyne słowa, które przychodziły mi teraz na myśl. Słowa, które opisywały Ferro... FEDERICO STOP. Muszę zapamiętać też, że nie bez powodu nienawidziłem jej odkąd się poznaliśmy. Przecież to wielka DIVA, mająca się za nie wiadomo jaką gwiazdę. Rozkapryszona, wiecznie mająca problemy, rozpieszczona bogaczka... I dlaczego mimo tego, że taka jest... że ZAWSZE taka była, ja... ja nadal myśląc o niej czuje to dziwne, nieopisane uczucie, które z jednej strony mi nie odpowiada a z drugiej nie zamieniłbym go na żadne inne... Miłość-Nienawiść. Heh. To chyba trafne określenie do tego co czuje do Lu.
Kocham? Niestety ( a może stety?) tak. Nienawidzę? W sumie nawet jej dobrze nie znam, ale... Myślę, że tak. Chociaż od pewnego czasu moja nienawiść do tej dziewczyny diametralnie maleje...
I co ja mam ze sobą zrobić? Pójść do niej i jej to powiedzieć? TA JASNE. "Hej Ludmiła... Słuchaj wiem, że od zawsze się nie lubimy, jesteśmy mega wrogami i zawsze robiliśmy wszystko przeciwko sobie, ale... kocham cię." Yhy. NIE MA MOWY. Moje głupie serce albo samo zapomni o tej dziewczynie, albo ja mu w tym pomogę. Ale NA PEWNO nie pozwolę sobie na to, żeby ją kochać. NIE MOGĘ. Nie ONA. NIE LUDMIŁA. Ale... serce nie sługa... A gdzieś głęboko w środku czuję, że wcale nie chcę o niej zapomnieć...
RANY CZŁOWIEKU. Widzisz co się z tobą dzieje?! Zaczynasz zaprzeczać sam sobie... O i jeszcze gadasz do siebie!
Zaczynam się zastanawiać czy jestem w stu procentach normalny. Ale chyba jednak nie.
Przed rozegraniem poważnej bitwy "ja kontra ja" powstrzymała mnie jakaś dziewczyna. Wyglądała może na 15 lat i na mój widok szeroko się uśmiechnęła i podbiegła do mnie wykrzykując moje imię.
- Aaaaaaaaa!- pisnęła kiedy już znajdowała się jakieś cztery metry prze de mną. - Nie wierze, nie wierze! FEDERICO! AAAAAAAAAAAAA!
- We własnej osobie.- zaśmiałem się.
- Możesz zrobić sobie ze mną zdjęcie? Jestem twoją wielką fanką.- spytała z błagalną miną, wyciągając swój telefon.
- Pewnie, że tak.
Nastolatka podeszła do mnie, a ja objąłem ją ramieniem. Tak właśnie wyglądały chyba z dwadzieścia selfie, które napstrykała.
- Dziękuje.- jeszcze raz przyjaźnie się uśmiechnęła i podeszła do czekających na nią rodziców, podekscytowana pokazując zdjęcia.
Poszedłem dalej mając nadzieję, że dam radę myśleć o czymś innym, ale moje próby były daremne. " O ale ładna dziś pogoda... Ludmiła taką lubi...", " Ale super, że trasa... PÓŁ ROKU BEZ FERRO" AAAAAA. Mam dość.
Warknąłem sam na siebie, co mnie nawet rozbawiło, i postanowiłem udać się do domu, bo nie wiem ile już krążę po tym parku, a naprawdę zrobiłem się głodny...

*Francesca*

- To było pyszne.- uśmiechnęłam się szeroko do Diego, kiedy trzymając się za ręce wyszliśmy z jednej z restauracji, którą odwiedziliśmy po raz pierwszy. - Nie wiem czemu nie przyszliśmy tu wcześniej.- dodałam, jednak miałam wrażenie, że Hiszpan myślami jest daleko stąd... - Jeszcze nigdy nie jadłam tak pysznych Empanadas Tacumanas. A moi rodzice i brat są kucharzami.- zaśmiałam się, ale nie odzyskując żadnej odpowiedzi, zdziwiona spojrzałam na chłopaka, który patrzył przed siebie, mocno zamyślony. - Diego!- wrzasnęłam mu do ucha, a ten się otrząsnął i spojrzał na mnie zdezorientowany.- Nie słuchałeś mnie.- odparłam.
- Wybacz kotek...- westchnął... Przyjrzałam mu się uważnie, z pełną powagą. Próbowałam chodź po części zrozumieć, co się dzieje w jego głowie, ale nic nie mogłam wymyśleć. Jedyne co widziałam to to, że jest czymś bardzo zmartwiony i, że to strasznie go trapi. Eh... marna ze mnie obserwatorka, ale mimo starań nic więcej nie potrafiłam wyczytać z jego mimiki twarzy.
Już chciałam otwierać usta, aby zadać mu pytanie, kiedy moich uszu doszedł męski głos.
- Hejka Fran. - to był głos Marco... - Cześć Diego...- mruknął, aż za bardzo jednoznacznie...
- Hej Marco...- uśmiechnęłam się nie pewnie, zatrzymując obok Meksykanina. Nie byłam w stu procentach pewna, jak powinnam się teraz zachować. Być miła dla Marco? A jeśli miałoby to spowodować rozdrażnienie Diego? Przecież doskonale pamiętam ich ostatnie spotkanie, które ledwo nie skończyło się bójką... A w tym momencie doskonale widać, że Marco nie jest zadowolony z obecności mojego chłopaka, dając nam tym samym do rozumienia, że wolałby być TYLKO ze mną co oznacza jeszcze bardziej utwierdza Hiszpana w przekonaniu, że mu się podobam... Czy mam być nie miła? Ale to by było wredne wobec Tavelliego. JENY... Czy on musiał się tu teraz pojawić?
- Fran słuchasz mnie!- jeden z chłopaków machnął mi dłonią przed oczami. Parę razy zamrugałam, aż w końcu skapnęłam się, że zrobił to Meksykanin.
- Tak... ym...- zawstydziłam się.- Nie...- westchnęłam.
- Spoko...- zaśmiał się. - pytałem tylko czy skończyłaś już piosenkę z dziewczynami?
- A... piosenka. Tak dokończymy ją dziś.- uśmiechnęłam się, kontem oka spoglądając na mojego ukochanego. Jakie było moje zdziwienie, gdy wcale nie ujrzałam go- tak jak się spodziewałam - z zaciśniętą szczęką i pięściami, powstrzymując się od wybuchu agresji... zamiast tego Diego stał wpatrzony w jeden punkt, którym była ławka obok Meksykanina i zdawał się kompletnie nie zwracać na nas uwagi...
- Super.- puścił mi oczko.
- Ta......... a co u ciebie? Dlaczego nie było cię w studio w zeszłym tygodniu?- spytałam przypominając sobie, że mojego kolego nie było na kilku zajęciach.
- A...- machnął ręką.- Dopadła mnie jakaś grypa.
- Lepiej się już czujesz?- specjalnie powiedziałam to zupełnie naturalnie, aby sprawdzić reakcje Diego, jednak wszystko było bez zmian. Nadal stał wgapiony w tą białą ławkę, jakby ta do niego przemawiała!
- Już lepiej w porządku. Dzięki.
- Nie ma sprawy- uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Dobra nie będę wam dłużej przeszkadzał. Lecę. Papa.- pomachał mi na odchodne i po chwili znikł za jedną alejką parku.
Zaczęłam się wpatrywać w swojego chłopaka, zastanawiając się, czy tylko udawał tak przed Maro i zaraz zacznie się lawina pytań zazdrosnego Diego, czy serio głęboko nad czymś myśli. No cóż. Wiedziałam już kiedy po kilku minutach, on wciąż stał lampiąc się w ten jeden punkcik. Westchnęłam i po raz kolejny dziś przypomniała mu o swoim istnieniu, machając przed jego nosem.
- Co jest Fran?- spytał nie zadowolony najwyraźniej, że przerwałam mu jego przemyślenia.
- Od paru minut stoisz jak kołek. Co się z tobą dzieje?
On nic nie odpowiedział. Objął mnie tylko ramieniem łapczywie przyciągając do siebie. Zmartwiło mnie to nie na żarty, Byłam już pewna, że dzieje się coś ważnego co chłopak chce prze de mną ukryć.
- Diego!- powiedziałam lekko podniesionym tonem, a ten spojrzał na mnie.- Powiedz  co chodzi.- Znów westchnął. Spuścił spojrzenie na nasze buty i dopiero po paru minutach spojrzał ponownie na mnie. - Muszę ci coś powiedzieć Francesca. Bo...- wpatrywałam się w niego jak w obrazek, czekając rozwinięcia wypowiedzi, której się nie doczekałam, ponieważ znowu nam przerwano.
- Diego!- Tym razem nie był to Marco. Ani żadna osoba, którą mogłam znać. Była to jakaś staruszka, idąca ku nam z entuzjazmem, a za nią wlókł się marudzący coś pod nosem starszy pan. Wyglądał jak starsza wersja Gregorio, co mnie rozbawiło, ale po chili zesztywniałam. Zdałam sobie sprawę, że podążają ku nam ci słynni dziadkowie Diego... Zapowiada się ciekawie. ALE SOBIE MOEMNT WYBRALI.
- O nie...- westchnął mój chłopak, ale i tak wiedziałam, że dziadkowie z jednej strony ratują go przed powiedzeniem mi o tej nurtującej go sprawie.
- Ale niespodzianka!- krzyknęła podekscytowana kobieta.- Ty pewnie jesteś ta cała Francesca.- zwróciła się do mnie, posyłając mi serdeczny uśmiech. - Ja jestem Carmen - babcia Diego.- wyciągnęła do mnie dłoń, a ja ją uścisnęłam.
- A ja Francesca bardzo mi miło. - jej entuzjazm przeszedł na mnie i prawie zapomniałam o tym, że mój chłopak ma dla mnie jakąś informacje. Kobieta wyglądała na naprawdę sympatyczną osobę. Zupełne przeciwieństwo jej męża, który nadal stał z miną a'la EBENEZER SCROOGE z "Opowieści Wigilijnej".
- A to...- tryskająca radością staruszka wskazała na swojego ukochanego.- A to mój mąż... Fabian- posłała mu znaczące spojrzenie, a ten coś bąknął i spojrzał na mnie.
- Dzień dobry.- uśmiechnęłam się przyjaźnie, ale ten prychnął tylko.
- Dobry.- mruknął niezadowolony.
Szczerze nie wiedziałam jak mam się w tej sytuacji zachować... Diego był widać zdenerwowany na dziadka, tak samo jak jego babcia, a ja stałam nie wiedząc jak zareagować na nieuprzejmość pana Fabiana.
- O co ci znowu chodzi?- westchnął Diego zirytowany. Myślę, że to było pytanie retoryczne, ale pan dziadek i tak udzielił odpowiedzi.
- Wciąż o to samo. Wiek, szkoła.- powiedział krótko i przybrał pozę naburmuszonego dzieciaka. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać...
- Bynajmniej jest Włoszką.- prychnął Diego. Raczej miało być to usłyszalne tylko dla niego, ale okazało się, że jego dziadek ma lepszy słuch niż by się mogło wydawać, patrząc na jego wiek.
- A co mi z tego, że jest Włoszką, skoro...- zamyślił się na moment.- Masz 16 lat?- zwrócił się do mnie, jakby zapominając, że przed chwilą miał się wykłócać z wnukiem.
- Tak...- odpowiedziałam niepewna, a przecież w 100 procentach wiedziałam, że mam szesnastke.
- Świetnie.- znowu mruknął.- Nie doczekam się tych wnuków.- jęknął ledwo słyszalnie.
- Co wy wszyscy o tych dzieciach?- westchnął Diego.
- Wszyscy tylko nie wy. W ogóle nie interesuje was wasza przyszłość.
- A właśnie, że interesuje. Ja robię karierę, Fran kończy szkołę i też zrobi karierę. Zobaczymy co później. Do tego czasu mam jeszcze parę lat.- odparł zdenerwowany Hiszpan.
- Bla bla bla- zaczł go przedrzeźniać dziadek. - Gdyby nie ta wasza zakichana kariera już za jakieś dwa, góra trzy lata miałbyś normalną rodzinę.
- Ahaaaa Dla ciebie normalna rodzina to taka, w której w wieku 19 lat ma się dzieci.
- A bo kiedyś tak było.
- Dobre słowo.- warknął .- KIEDYŚ. HALO! Witamy pana w rzeczywistej teraźniejszości.
- A...- mruknął.- Kiedyś nie było tyle tych rozwodów i tyle tego wszystkiego. Brało się za żonę, bo mężczyzna jej potrzebował. Zakochał się i myślał o rodzinie. A wy? Niedojrzałe pół mózgi, którym tylko imprezy i sława w głowie. E tam.
- Fabian...- skarciła go żona. -przesadzasz.
- Ja nie przesadzam. Ja stwierdzam, że mam rację, ale co mam do gadania. Nikt już starych zgredów nie słucha. Eeeeee tam.- machnął ręką i znów zaczął mówić coś do siebie.- Ale w sumie... - zaczął w końcu.- Stwierdziłem, że poznam cię lepiej dziecko.- zwrócił się do mnie i nawet lekko uśmiechnął.- Co prawda nie spełniasz moich warunków podstawowych...
- Dziadku...- Diego spojrzał na niego morderczo.
- Czyli nie możesz planować z nią na razie rodziny bo jest za młoda i ty też masz jakiegoś bzika na punkcie tej całej muzyki... - kontynuował.- Ale... masz warunek nad to. Jesteś Włoszką i wydajesz się całkiem sympatyczna. Proponuje wspólną kolację dziś wieczorem.
- Fran dziś nie może. Idzie do przyjaciółki na noc. Muszą DOKOŃCZYĆ PIOSENKĘ. - Wyraźnie podkreślił ostatnie słowa i uśmiechnął się pod nosem.
Staruszek nie dał wyprowadzić się z równowagi.
- W takim razie jutro. Tak stwierdziłem. Do zobaczenia.- ten już poszedł w przeciwną stronę, a jego żona jeszcze mnie uścisnęła i szepnęła przeprosiny za męża, po czym ruszyła za nim.
- Przepraszam cię za niego.- jęknął Hiszpan.
- Nie ma za co.- zachichotałam.- Jest zabawny.
- Jeżeli przez zabawny, masz na myśli irytujący... to tak.- zaśmiał się i objął mnie w tali.
- Kochanie....- zaczęłam.- Miałeś mi coś powiedzieć, zanim się zjawili...
Mój chłopak ciężko westchnął...




Hejka!!!!
UDAŁO SIĘ. Jest Sobota i jest rozdział. Mam nadzieję, że w następnym tygodniu również coś dodam ;)
Zapraszam was do zakładki ZAPYTAJ BOHATERÓW, która czeka na wasze pytania :)
Zapraszam też na mojego drugiego bloga, na którym pisze opowiadania z przyjaciółką. Właśnie skończyłyśmy jedną historię i zaczęłyśmy drugą a pierwszy rozdział, również pojawi się dziś.
http://diecesca-naxi-opowiadania.blogspot.com/
PS. Na tym blogu jest konkurs więc zapraszam do udziału ;)
Ok to chyba tyle na dzisiaj. Zapraszam do komentowania ;)
BUŹKA!


LOVCIAM DIECESCE













 








sobota, 21 listopada 2015

Capitulo 40

*Diego*

Reszta kolacji minęła na dość dziwnie napiętej atmosferze. Oczywiście dzięki mnie. Z jednej strony byłem z siebie dumny za dogadanie dziadkowi, z drugiej już się szykowałem na ostrą wymianę słów, pomiędzy mną a moim tatą... Kiedy tylko skończyłem moją porcję szybko wstałem od stołu, zabierając z niego swoje naczynia i skierowałem się w stronę kuchni.
- Diego.- zatrzymał mnie naburmuszony głos taty. Wgapiony w talerz, zastygłem w bezruchu, nie odwracając się w stronę stołu.- Dokąd?- zapytał.
- Skończyłem.-odparłem obojętnie.
- Nie posiedzisz z nami?- zadał kolejne pytanie. W jego głosie z każdym słowem narastała irytacja. Czekałem tylko, aż skończy mu się cierpliwość.
- Jutro mam wcześnie próbę. - uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy usłyszałem, że dziadek coś mruknął. Postanowiłem spojrzeć na domowników i gości. Obie kobiety miały zaciśnięte szczęki, martwiąc się najwyraźniej, aby ich nadpobudliwi mężowie, zaraz nie wybuchli. Za to oni, właśnie się do tego szykowali.
- Idź już.-bąknął ojciec. Nie powiem, że nie było mi troszkę żal, że po raz kolejny nie udało mi się spowodować do utraty cierpliwości przez któregoś z panów, no ale z drugiej bynajmniej mogę już pójść na górę, wziąć telefon i napisać do mojej księżniczki.
Powędrowałem do kuchni i włożyłem do zmywarki brudne naczynia, po czym wyszedłem z niej i jak najszybszym krokiem-wręcz biegiem, powędrowałem na schody, a po chwili już znalazłem się w mojej sypialni. Rzuciłem się na łóżko i sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni po komórkę.
Wyszukałem numer mojej dziewczyny, który zresztą mam na szybkim wybieraniu.

Cześć Bella ;) Jak widzisz przetrwałem kolacje z dziadkami, ale nieźle sobie naskrobałem heh.

 
Zadowolony wcisnąłem wyślij i jednym kliknięciem, znalazłem się na tapecie mojego telefonu.


Uśmiechnąłem się sam do siebie. To niesamowite, że widziałem Włoszkę, parę godzin temu, a już niesamowicie się stęskniłem... Bardzo ją kocham. Nigdy nie kochałem żadnej innej dziewczyny tak jak kocham Fran... W ogóle nie jestem do końca pewien czy którąkolwiek z moich dziewczy kochałem. To był zawsze krótki związek... Polegający na jednym... Wiem, ze robiłem źle i zdałem sobie z tego sprawę jak zacząłem współpracę. Wtedy musiałem ostro dbać o swoją reputację, zresztą nie tylko ja. Chłopacy też nie byli swego czasy święci, no ale byliśmy młodzi i głupi. W każdym razie żałujemy błędów popełnionych za czasów szkolnych. Nie chcę mi się o tym myśleć... Wróćmy do Fran... No właśnie... Wierzę w to, że prawdziwie można zakochać się tylko raz. I jestem pewien, że moją miłością na całe życie jest moja dziewczyna. Nie mam najmniejszych wątpliwości. Mam ogromne szczęście, że przyszło mi się zakochać w takiej cudownej dziewczynie, a nie w jakiejś idiotce...
Moje rozmyślenia przerwał dźwięk przychodzącego SMSA.

Hej przystojniaku ;* Bardzo się cieczę, że dałeś radę. Ale co zrobiłeś, że masz przeskrobane, co?

Już miałem zamiar odpisywać, ale do mojego pokoju jak tornado wpadł tata.
- Powiedz mi Diego...- zaczął nie za głośnym krzykiem, pewnie żeby dziadek nie słyszał.- Co to miało być?!
- Ale co?- prychnąłem i kompletnie ignorując ojca, zacząłem odpisywać swojej dziewczynie, jednak on już czerwony ze złości, wyrwał mi telefon z ręki.
- Ej...- wstałem z łóżka i wyciągnąłem dłoń, aby oddano mi moją własność.
- Nie zachowuj się jak dziecko!- wrzasnął, tym razem tak donośnie, że zapewne nie tylko mama i nasi goście go usłyszeli, ale co najmniej połowa osiedla.
- Ja zachowuje się jak dziecko?- zaśmiałem się sarkastycznie.
- Tak, właśnie tak zachowałeś się w stosunku do dziadka.
- A on jak się zachowuje?- ja również bardzo się zdenerwowałem. - Krytykuje moją karierę, moje marzenia, moje pasje i w ogóle wszystko co ze mną związane!
- Wiesz jaki jest dziadek...- powiedział lekko spokojniej.
- A ty wiesz jaki jestem ja! Nie dam sobie wejść na głowę. ZDAJE SIĘ, ŻE MAM TO PO TOBIE!
- NIE KRZYCZ NA MNIE!
- Sam zacząłeś.
- Postaraj się chociaż nie zwracać uwagi na gadanie dziadka. Proszę cię. Chyba, że chcesz żeby ten tydzień był masakrą.- Chodź ta propozycja była kusząca, postanowiłem przystać na propozycję taty.
- Ok... westchnąłem.- A teraz oddaj mi telefon, chcę odpisać Fran.
- Apropos...- O nieeeeeee........
- Rozmawiałeś z nią o poznaniu z dziadkami?- rozpromienił się w przeciągu paru sekund. on serio myśli, że tym, że Francesca jest Włoszką zaćmi to, ze jestem piosenkarzem, a ona jest młodsza i uczy się w Studio?
- Tak.- postanowiłem zostawić swoje racje dla siebie i już dziś nie psuć mu po raz kolejny humoru.
- I co?- w jego oczach pojawiły się iskierki. Zdaje sobie z tego sprawę, ze to nic innego jak nadzieja na polepszenie moich relacji z dziadkiem.
- Nic. Jeszcze z nią o tym porozmawiam, ok?
- Dobra.- westchnął i skierował się w stronę wyjścia.
- Telefon.- przypomniałem, a ten oddał mi komórkę i wyszedł z pokoju.

Właśnie miałem o to rozmowę ;) Powiedzmy, że wkurzyłem dziadka... XD Opowiem Ci jutro, zgoda? Przyjdę po ciebie do szkoły :*

Ok ;) Dobra Dieguś spadam się myć, a później spać. Mam wcześnie lekcje, a znasz mnie. Muszę wstać co najmniej 2 godziny wcześniej HiHi.
Buźka skarbie :* Kocham cię :)

Ja ciebie też. pa kochanie :*

Po raz kolejny jak jakiś debil, zacząłem się uśmiechać do ekranu. Moja mała księżniczka. Tęsknie po paru godzinach rozłąki... Co j zrobię jak pół roku jej nie będę widział... Trzeba porozmawiać z chłopakami, czy któryś z nich powiedział już swojej dziewczynie o trasie... Ciekawe, który był taki odważny, bo ja nie mam pojęcia jak i kiedy to zrobić...

*Ludmiła*

Siedziałam sobie na pięknej polance. Nigdy wcześniej nie widziałam piękniejszej. Nie wiem gdzie to było. Soczyście zielona trawa, piękne kwiaty i strumyk, w którym płynęła krystalicznie czysta woda. Chłodny wiaterek rozwiewał moje włosy, a słońce przygrzewało... Było wręcz idealnie i nagle... Poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach. Odwróciłam głowę i ujrzałam najpiękniejszego mężczyznę na ziemi... Federico Pasquerlli... Na jego twarzy widniał cudowny, śnieżnobiały uśmiech, który od razu został prze ze mnie odwzajemniony. Chłopak usiadł obok mnie obejmując ramieniem, a ja oparłam głowę o jego tors. W takiej pozycji znajdowaliśmy się pewien czas... Moje serce biło jak oszalałe... W końcu on pocałował mnie w czubek głowy, a ja podniosłam ją. Teraz patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
- Ludmiła ja...- zaczął.
- Tak?- spytałam, a ten przybliżył się do mnie...

W tym oto momencie, nad moim uchem rozległ się znienawidzony prze ze mnie odgłos. Cholerny budzik, który miałam ochotę wyrzucić przez okno, ale że nie chciało mi się wstawać po prostu go wyłączyłam i przekręciłam się na drugi bok. I dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie co właśnie mi się przyśniło. Roztrzęsiona usiadłam na łóżku... KOSZMAR! Czy istnieje możliwość, że sen, który jest koszmarem, może być zarazem przyjemnym snem? Bo tak się właśnie czułam. Przyjemny koszmar? Chyba, że to wcale nie był koszmar... LUDMIŁA ŚNIŁO CI SIĘ, ŻE KLEISZ SIĘ DO FEDERICO! TO PRZECIEZ MUSIAŁ BYĆ KOSZMAR...
Moje myśli krzątały się mi po głowie. Najlepiej będzie jak o tym śnie zapomnę.
Nadal oszołomiona wstałam z łóżka i podeszłam do garderoby, tradycyjnie zastanawiając się CO UBRAĆ? W końcu zdecydowałam się na ten zestaw:


i bardzo zadowolona z wyboru, udałam się do łazienki, gdzie przesiedziałam jakąś godzinę, szykując się do wyjścia.
Kiedy już JAK ZWYKLE wyglądałam oszołamiająco wyszłam z pomieszczenia i udałam się do jadalni, gdzie czekało już na mnie śniadanie i reszta domowników.
- Dzień dobry.- powiedziałam i usiadłam na swoim miejscu.
- Dzień dobry.- usłyszałam chórek, składający się z Violetty, Germana i mojej mamy.
- Lud...- zaczęła moja rodzicielka.- Wszystko w porządku.
- Jasne, ze tak.- spuściłam głowę. Czy moje roztargnienie związane ze snem, aż tak bardzo rzuca się w oczy?
- Na pewno?
- Tak...- westchnęłam.- Po prostu źle spałam.- Ok. Nie było to do końca prawdą, bo spało mi się super, ale co miałam powiedzieć? Chyba nie jak było serio. I to jeszcze przy siostruni. HA. JASNE.

Śniadanie zjadłam w wielkim pośpiechu i szybciej niż zwykle wyszłam z domu. Potrzebowałam odetchnąć świeży powietrzem, bo od tego myślenia miałam dość, a to dopiero 08:00...
Wolnym krokiem udałam się w stronę szkoły... W połowie drogi dostrzegłam Federico, siedzącego na ławce. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się oprzeć. Musiałam podejść. Co więcej. Usiąść koło niego.
- Hej...- wymamrotałam.- Można się dosiąść?
- Przecież już usiadłaś.- uśmiechnął się do mnie.
- No tak... Mogę sobie pójść...- wstałam, ale Włoch złapał mnie za nadgarstek.
- Zostań.- posłał mi taki cudowny... znaczy OBLEŚNY uśmiech.
- Wszystko ok?- spytałam- Wyglądasz na przygnębionego.
- W sumie chyba mogę ci powiedzieć...- Nic nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym, aby kontynuował. - Razem z chłopakami jedziemy w trasę. Wszystko pięknie, cudnie i w ogóle, ale... to całe pół roku.- on posmutniał, a w moich oczach NIE WIEM CZEMU pojawiły się łzy. I to nie takie łzy szczęścia. Coś mnie zakuło w sercu i poczułam ogromny smutek. Spuściłam spojrzenie w dół i zacisnęłam pięści, aby powstrzymać się od płaczu, który za dużo by teraz sugerował.
- Ludmiła...- złapał mnie za podbródek i podniósł głowę do góry, tak że patrzyłam mu w oczy.- Wszystko ok?
- Tak... Jasne.- posłałam mu uśmiech. Co z tego, że sztuczny i ledwo wymuszony.
- Czemu tak bardzo martw cię wyjazd?
- Sam nie wie...- przyjrzał mi się uważnie, po czym nagle poderwał się z ławki i wymamrotał coś, że musi iść i wręcz pobiegł do wyjścia z parku...
W tym momencie dałam upust emocjom. Łzy leciały mi z oczu strumieniami, a mnie nie obchodził rozmazany makijaż. Cieszyłam się w tym momencie, ze tak nagle zniknął, bo nie wiem ile jeszcze wytrzymałaby udając, ze wszystko jest OK. Nie wiem co się ze mną stało. Kiedy powiedział, ze wyjeżdża... I ten sen...Mam tylko nadzieję, że to nie ta MIŁOŚĆ, o której każdy teraz bełkocze. NIE! Ludmiła Ferro nie może się zakochać! A już na pewno nie w FEDERICO...

*Francesca*

- Vilu! - krzyknęłam kiedy zobaczyłam moją przyjaciółkę, wchodzącą do STUDIO. Ta odwróciła się i zaczęła rozglądać, aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na mnie, a na twarzy pojawił szeroki uśmiech.- Hej.- przywitałam się z nią, buziakiem w policzek.
- Hejka.- odpowiedziała mi, wciąż uśmiechnięta.
- Jak po urodzinkach?- zapytałam.- Tata skapnął się, że nasz kochany zespół zainwestował w alkohol?- zaśmiałam się.
- Nie.- odetchnęła z ulgą.- Zero podejrzeń na całe szczęście. Dobrze, ze odebrał mnie jak już wszyscy wyszli, bo gdyby zobaczył w jakim stanie jest Leon... - zamyśliła się na chwilę, a później wzdrygnęła. Chyba pomyślała sobie co by było jakby German się dowiedział. Nie chciałabym być wtedy na miejscu przyjaciółki, a już na pewno nie na miejscu Verdasa. - Leon nie były już jego wymarzonym i wyczekanym zięciem.- zachichotała, a ja razem z nią.
- Możecie nie stać na przejściu?- odezwała się jedna z dziewczyn. stojąca obok nas. Miała zamiar wejść do szkoły, ale my zagradzałyśmy jej drogę.
Spojrzałam na nią. Była to jedna z dziewczyn z trzecich klas. Nie znałam jej za dobrze, raczej tylko z widzenia, ale w naszej szkole miała miano tej NIEZNOSZĄCEJ sprzeciwu. Taka druga Ludmiła, ale dużo, dużo gorsza.
- Ymm... Jasne.- chciałam uniknąć konfliktu i po prostu się odsunąć.
- Wystarczyło powiedzieć przepraszam...- wymamrotała Violetta i już chciała zrobić krok do przodu, aby wejść do budynku, ale Alisa - bo tak nazywał się starsza Argentynka, złapała ją za ramię. Przełknęłam ślinę.
- Możesz mnie zostawić? - Castillo zwróciła się do niej JESZCZE przyjaznym tonem. Moja przyjaciółka nie lubiła kłótni, ale nie dawała sobie wejść na głowę.
- Myślisz, że jak jesteś dziewczyną Leona to ci wszystko wolno?- ta wręcz na nią wrzeszczała. SUPER. Kolejna psycho-fanka chłopców.
Violetta ironicznie zaśmiała się pod nosem, po czym wyrwała się starszej koleżance i dumnym krokiem pomaszerowała przed siebie. Ja zaśmiałam się z całej sytuacji.
- Ty też myślisz, że skoro jesteś dziewczyną Diego, to jesteś lepsza?
Postanowiłam nie być jak zwykle szarą myszką. Zachowanie przyjaciółki tak mnie ośmieliło, ze pokręciłam głową, westchnęłam i tak jak ona dumna poszłam do szkoły, zostawiając zdezorientowaną Alise przy drzwiach.
Vils złapałam na korytarzu i razem byłyśmy rozbawione akcją.
Po chwili do Studia weszła nasza "koleżanka" i rzuciła nam parę morderczych spojrzeń, na co my wybuchnełyśmy niekontrolowanym śmiechem. Sama byłam zdziwiona swoją reakcją, ale tak właśnie było.
Alisa była już kompletnie rozwścieczona. Całemu zajściu przyglądało się paru uczniów, którzy coś do siebie szeptali. Spojrzałam na Volette znacząco. Ona wiedziała o co mi chodzi. Puściła mi oczko i obie, w tym samym czasie odwróciłyśmy się w druga stronę i poszłyśmy do sali, gdzie zaczynały się zajęcia ze śpiewu.




Witam ponownie :)
Słuchajcie umówmy się na jakiś termin. Może będę rozdziały dodawała co Sobotę? Pasuje wam taki układ? Oczywiście z góry przepraszam, bo pewnie czasem nie będę miała czasu, ale to wszystko będę wam na bieżąco wyjaśniać XD
Właśnie... Mega przeprosiny, bo ostatnio nie komentowałam waszych blogów, ale sami widzicie ledwo wyrabiam się z napisaniem mojego, a mam jeszcze 2 bloga z przyjaciółką i yyyyy no...
Wybaczcie postaram się lepiej zorganizować sobie czas, ale jestem w takiej klasie, że mam pełno nauki i KAŻDY NACZCZYCIEL Z KAŻDEGO PRZEDMIOTU, przypomina nam CO CHWILE ze materiału jest sporo i mało czasu wiec nie ma luzu a jednak chce jakies dobre swiadectwo mieć...
Ok nie zanudzam was. Wiem ze na pewno rozumiecie :*
Lece papa ;)


LOVCIAM DIECESCE




















 










czwartek, 12 listopada 2015

Capitulo 39

*Francesca*

Siedziałam sobie u siebie w pokoju, na łóżku z laptopem na kolanach i w pidżamie, z gorącą czekoladą w ręku. Co z tego, że jest już po południu? Z imprezy Violi tata ( bardzo niezadowolony) odebrał mnie o 03:00 nad ranem. Zanim wróciliśmy, ja się ogarnęłam i przede wszystkim zanim usnęłam było już koło 05:00. Wstałam sobie o pierwszej i tak leżę. Ubiorę się na obiad. Czyli w sumie teraz muszę się już ubierać. Westchnęłam ciężko i już miałam odkładać laptop na szafkę nocną, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę.- powiedziałam i spojrzałam na wejście, w którym stał uśmiechnięty od ucha Diego. Zrobiło mi się wstyd, że ogarnął się szybciej o de mnie.
- Witaj leniu.- zaśmiał się i podszedł do mnie muskając mój policzek.
- Ty już na nogach?- nie kryłam zdziwienia. Myślałam, że kac nie da mu wstać do jutra.
- Tak.- zaśmiał się.- Musiałem.- westchnął. - Za jakieś pół godziny przyjedzie tata z dziadkami, którzy przylatują do nas z Hiszpanii.-  mina.
- To chyba dobrze?
- Niestety.- usiadł obok mnie.- Długa historia. Nie dogaduje się z nimi najlepiej. Znaczy z dziadkiem nie dogaduję się najlepiej?
- Dlaczego?- drążyłam.
- Opowiem ci to kiedy indziej dobrze? Nie mam za dużo czasu, a nie przyszedłem tu bez powodu.
- No mów...- zmarszczyłam brwi
Hiszpan głęboko westchnął i spuścił głowę w dół. Wyglądał na zawstydzonego.
- Chciałem cię przeprosić za ta akcje na urodzinach Violetty...- picie kakała podczas kiedy to mówił, był jednym z najgorszych pomysłów, bo zaczęłam się krztusić. Nie sądziłam, że to pamięta. Był pod wpływem alkoholu.
-Daj spokój...
- Nie Fran...- spojrzał na mnie.- To było beznadziejne. Naprawdę bardzo cię przepraszam.
- Diego mówię serio. Nie ma sprawy. Zresztą. Grzecznie odpuściłeś, kiedy powiedziałam NIE.- Zaśmiałam się próbując rozładować napięcie. Kąciki jego ust uniosły się ku górze.
- No tak, ale no wiesz. Byłem pijany i... o. Głupio mi.
- Daj spokój. Nic się nie stało, ok?
- Na pewno?
-No dobra. Możesz coś zrobić, żeby mi wynagrodzić to zachowanie.- zachichotałam wskazując na swoje usta.
Hiszpan pokręcił tylko głową i złożył na moich wargach słodziutki pocałunek.- Wybaczam.
- To dobrze.- pocałował mnie jeszcze raz.- Dobra Franuś wybacz mi skarbie, ale muszę już lecieć. Dziadkowie. Zdzwonimy się później, co?
- Jasne.- uśmiechnęłam się, a on wyleciał z mojej sypialni. Zaśmiałam się i spojrzałam na laptop na kolanach. Westchnęłam głęboko i zamknęłam go niechętnie wstając z łóżka. Dobra. Nie można marnować tak pięknego dnia. Na pewno znajdę sobie coś do roboty. Ale najpierw. Poranne czynności, które co prawda wykonam po południu, ale co tam. Zabrałam z szafy ten zestaw:

i poszłam do łazienki, gdzie wzięłam zimny prysznic, a następnie ubrałam się zrobiłam delikatny, w sumie niewidoczny makijaż i doprowadziłam do porządku moje włosy. Kiedy weszłam z powrotem do sypialni była dopiero 14:30. Kompletnie nie miałam planów na dzisiejszy dzień, a raczej na jego resztę. W końcu Diego nie ma czasu, Vils na pewno odpoczywa po imprezce, a Camilla jest u swojego chłopaka. Po krótkim namyśle postanowiłam, że w końcu zrobię dziś coś pożytecznego.  Otworzyłam moją szafę i wysypałam n podłogę wszystkie ubrania. Było ich naprawdę sporo. Ale ze mnie bałaganiara. Nie całe 3 miesiące w Buenos Aires a moja szafa już była zapchana, pozwijanymi na odwal rzeczami.
Włączyłam sobie radio i usiadłam na podłodze, zaczynając wszystko dokładnie składać, a niektóre rzeczy i prasować bo były makabrycznie pogięte.
Tak jak planowałam zajęcie dość zajęło mój czas, ponieważ kiedy skończyłam, mama zawołała mnie na obiat. Zadowolona ze swojej pracy zeszłam na dół.
- Zrobiłam w szafie porządki.- oznajmiłam dumna, wchodząc do kuchni.
- O jak miło. Mówiłam ci o tym od paru dni.- zaśmiała się mama.
- Oj wiem, wiem. Wybacz mamo. Byłam zabiegana.
- Wiem córcia, wiem. Zrobiłam pizze.
- Pysznie.- klasnęłam w dłonie i usiadłam do stołu.- Tato?
- Tak?
- Kiedy masz zamiar jechać do Włoch, do Luci?
- W przyszłym tygodniu, a dlaczego pytasz?
- Tak z ciekawości, a poza tym pamiętasz... Miałam pojechać go odwiedzić.
- Ah tak, zapomniałem. - zamyślił się.- Ale wiesz Fran nie wiem kiedy wrócę. Musimy załatwić z Lucą wszystkie formalności i takie tam. Poszukać paru nowych pracowników...
- Rozumiem...- westchnęłam. Aż sama w to nie wierzę, ale naprawdę stęskniłam się za moim bratem. Co prawda często się kłóciliśmy i w ogóle, ale jednak się stęskniłam. I za Włochami też... Za rodziną... Chciałabym ich odwiedzić.
- Jak tylko wrócę, porozmawiamy z Lucą o twoim przyjeździe dobrze?- uśmiechnął się pocieszająco. Chyba zauważył moje przygnębienie. Dobrze wiedział, że z bratem miałam bardzo dobre kontakty. Zawsze mnie wspierał, bronił, pomagał, krył jak coś przeskrobałam. Teraz nasze relacje uległy lekkiej zmianie, ale nie można mieć w życiu wszystkiego. Opuściłam Włochy i rodzinę, aby poznać tu owych wspaniałych przyjaciół, spełniać marzenia w Studio, i przede wszystkim spotkać Diego... Bez którego już nie wyobrażam sobie życia.
- Jasne.- odwzajemniłam jego uśmiech, a zaraz potem na stole pojawiła się moja ulubiona pizza.
- Smacznego.- powiedziała mama i zajęła swoje miejsce.
- Smacznego.- odpowiedzieliśmy z tatą.
- A właśnie.- przypomniało mi się.- Czy mogę jutro nocować u Violi? Mamy piosenkę do dokończenia. W sensie Ja, Violetta i Camilla.
- Ja nie widzę problemu.- odpowiedziała mama.
- Pewnie.- dodał tata.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się do nich i zabrałam się za mój kawałek pizzy.

*Andres*

Kiedy ogarnąłem się po imprezie u Vilu, zadzwoniłem do mojej dziewczyny, prosząc ją o spotkanie... Chciałem mieć już z głowy mówienie jej, że wyjeżdżam na 6 miesięcy w trasę. Umówiliśmy się u niej w domu. Stwierdziłem, że to lepsze rozwianie niż w miejscu publicznym.
Na miejsce doszedłem po niecałych 30 minutach, bo naprawdę szedłem bardzo wolno, w ślimaczym tempie układając w głowie to, jak jej o tym powiem.
Zadzwoniłem do drzwi, które otworzyła mi Polka.
- Hej skarbie.- musnęła mój policzek.
- Cześć...- odpowiedziałem smutno.
- Co jest?- zapytała otwierając drzwi szerzej, abym wszedł do środka.
- Jesteś sama?
- Tak.- usiedliśmy na kanapie w salonie. - Co się dzieje?
- Posłuchaj... Wczoraj dowiedzieliśmy się z chłopakami, że wyjeżdżamy w trasę...- spuściłem spojrzenie.
- Kochanie to cudownie.- pisnęła.- Kiedy?
- Nie wiem. Ale wiem ile będzie ona trwała... - jej entuzjazm opadł. Zmarszczyła czoło.- 6 miesięcy.- wyznałem w końcu. Spojrzałem na dziewczynę. Na jej twarzy malował się smutek. W oczach zbierały się łzy, aby już po chwili spłynąć po zazwyczaj różowych, a teraz bladych jak ściana policzkach. Miałem wrażenie, że zaraz mi tu zasłabnie.
- Po roku?
- Tak pół roku.- chciałem ja przytulić, ale ona się wyrwała.
- Zgodziłeś się?
- Jeszcze nie. Chciałem najpierw porozmawiać z tobą... Co o tym sądzisz?
- Co sądzę ? - jęknęła.- Jedź. To twoje marzenie...- spuściła wzrok.
- Matylda jeśli nie chcesz, abym jechał to...
- Jasne, że nie chce. Ale nie chcę cię zatrzymywać.
- To mam jechać, czy nie?- zgubiłem się już.
- Zrób co chcesz Andres...
- Nie rozumiem.
- To twoja decyzja.
- Nasza.
- Znasz moją odpowiedź.
- Matylda...
- Zostaw mnie proszę.
- co?
- CHCĘ BYĆ SAMA.
- Ale...
- Wyjdź Andres.
Westchnąłem i wstałem z kanapy, podchodząc do drzwi. Jeszcze raz zerknąłem na moją dziewczynę, ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, ona odwróciła spojrzenie. Zrezygnowany wyszedłem.



*Diego*

Na moje szczęście, kiedy dotarłem do domu zastałem w nim tylko mamę, bp taty z dziatkami jeszcze nie było. Oczywiście kobieta krzątała się po kuchni, starając przygotować się jak najbardziej znakomity obiad dla tego starego zgreda. Znaczy dziadka...
- Nareszcie jesteś.- warknęła. Jeny... przyjeżdżają rodzice ojca i od razu każdy w ty domu robi się wredny.- Nakryj do stołu. Przydaj się na coś Diego.
- Dobra...i po kiego te nerwy? Mama rzuciła tylko na mnie pioronujące spojrzenie i zabrała się za dalsze przyrządzenie ulubionej potrawy dziadka.-prychnąłem tylko i wziąłem z szafki talerze, układając je na stole w jadalni, a następnie zrobiłem to samo z sztućcami, szklankami i sokami. Kiedy ustawiłem ostatni sok pomarańczowy drzwi wejściowe otworzyły się. Westchnąłem ciężko i ze sztucznym uśmiechem ruszyłem przed siebie.
- Witaj babciu.- uśmiechnąłem się serdecznie do starszej kobiety, która swoją drogą bardzo lubię.
- Cześć wnusiu.- odpowiedziała pieszczotliwym głosem i zaczęła mnie ściskać i obcałowywać.- Ale ty wyrosłeś.
- Przestań się z nim tak ciaćkać.- burknął jak zwykle nie zadowolony dziadek.
- Daj spokój nie widziałam wnuka od... zamyśliła się na chwilę.- Od Wielkanocy.- popatrzyła na mnie z pretensjami.
- Takiego masz wnusia.- oczywiście dodał swoje trzy grosze dziadek.
- Wiem babciu, ale miałem naprawdę dużo pracy. Koncerty i do tego płyta. W tym roku nie miałem wakacji. - uśmiechnąłem się przepraszająco.- Tak naprawdę nie miałem ani trochę wolnego czasu.
- Rozumiem, rozumiem.
- A ja nie rozumiem.- prychnął staruszek.- Bawi się w wielką gwiazdę pop.- stanął z założonymi rękoma. - Nie ma już w ogóle czasu dla rodziny. Ja w twoim wieku już z babką...
- Tak, tak wiem. Brałeś ślub. Ale czasy się zmieniły i w moim wieku się raczej ślubu nie bierze.
- Jestem ciekaw czy w ogóle się doczekam twojego ślubu.- burknął nie zadowolony.
- Czy ty już na wstępie musisz robić mi wyrzuty o moją pracę?
- Co ty nazywasz chłopcze pracą...?
- Może usiądźmy?- zaproponowała mama wskazując na jadalnię. - Na pewno jesteście głodni, ja już idę wyciągnąć zapiekankę z pieca. Twoją ulubioną.- uśmiechnęła się do dziadka. Ku mojemu zdziwieniu w ciszy poszliśmy do stołu, ale tam znów zaczęła się jazda.
- To co Gregorio? - zaczął.- Wnuków się nie doczekasz.
- Doczekam.- zaśmiał się nerwowo. Niech tylko Francesca skończy szkołę, prawda?- spojrzał na mnie błagalnie, a ja zaśmiałem się pod nosem.
- O masz dziewczynę?- uśmiechnęła się babcia.- Ile ma lat? Od jak dawna jesteście parą?- I się zaczyna lawina pytań. Nie jestem pewien czy chce ją tu przyprowadzać...
- Ma 16 lat. Rezem jesteśmy od dwóch miesięcy. A nazywa się Francesca.
- Ja stwierdzam...- oto przedstawiam państwu wymądrzanie się dziadka.- Że jest dla ciebie za młoda. Przecież jak ona skończy szkołę w wieku...- Spojrzał na mnie,
- 19  lat.- podpowiedziałem.
- No właśnie. To ty będziesz miał już 22. Będziesz dojrzały. Powinieneś mieć już żonę i dzieci. Znajdźmy ci inną.
- Ha.- zaśmiałem się. No możesz pomarzyć.
- Diego...- warknął ojciec mordując mnie spojrzeniem.- Grzeczniej.
- Ta...- westchnąłem.
- Ale tato...- zaczął zdenerwowany ojciec. Chciało mi się śmiać. Koleś ma ponad czterdziestkę, a jeszcze tłumaczy się tacie jak jakieś dziecko, które coś przeskrobało trzymajcie mnie bo nie wytrzymam normalnie.- Francesca jest naprawdę bardzo inteligentną i miłą dziewczyna. No i jest Włoszką....- uciął.
- Oooooo Ja stwierdzam.- i ten słynny tekścik.- Że można zrobić wyjątek i przymknąć oko na różnice wieku. Bynajmniej dziewczynę sobie porządną znalazł. Jest rodowitą Włoszką? Pewnie było jej smutno opuszczać kraj.
- Tak. Przeprowadziła się tu z rodzicami, a mieszkała w Milano.
- Hmmm Włoszka... No... nieźle, nieźle. Muszę cię pochwalić.
Mój tata cieszył się jak głupi, a ja tak bardzo miałem ochotę palnąć coś fajnego... A w sumie. Co mi szkodzi...
- Tak. Ale bardzo cieszyła się, że tu jedzie, bo jej marzeniem było dostać się do studia, a teraz jest jego uczennicą.
Tata zacisnął szczękę, mama wytrzeszczyła oczy, babci spadł widelec, dziadek zachłysną się wodą, a ja powstrzymywałem się od śmiechu patrząc na nich wszystkich.
- Coś ty powiedział?
- No tak. Więc ja nie wiem dlaczego wy tak planujecie, że jak skończy szkołę będzie ślub i dzieci.-naprawdę bardzo mnie to bawiło.- Fran nie bez powodu uczy się w studiu, Ma zamiar zajmować się w przyszłości muzyką. Poza tym, ma ogromny talent, więc to wręcz pewne, że za trzy lata ty się prawnuków nie doczekasz. No chyba, że będzie wpadka, ale nie martw się. Teraz jest tyle zabezpieczeń, że to wręcz nie możliwe jest.
- Słucham?
- To co słyszałeś. Młodzi jesteśmy dzieci nie planujemy.
- To, ze ona będzie miała 19 lat, to ok. Ale ty będziesz miał już 22. - robił się czerwony, a mnie zaczęła jego gadka irytować.
- Życia mi układać nie będziesz. Ojcem sobie dyktuj jak ci na to pozwala, mną nie. Jestem dorosły, mogę robić co mi się żywnie podoba. Kocham Fran i będę z nią. A na ślub i dzieci mam jeszcze sporo czasu. Wyobraź sobie, że najpierw zajmę się swoją karierą, późnij karierą Fran, a na koniec pomyślimy o rodzinie. Zgoda? - uśmiechnąłem się sztucznie.
- Co za niewychowany bachor.- warknął.
Tata spojrzał na mnie z wyrzutem. Ale mi się oberwie...











HEJ HEJ.
Trochę mało Andresa ale trudno już :) Długo nie było rozdziału więc dodaje to, co mam :D
Mam nadzieje, ze się podoba.
Jeśli macie jakieś pytania do mnie, albo do któregokolwiek z bohaterów ( nawet do dziadka Diego XD) to serdecznie zapraszam do zakładki zapytaj bohaterów :*
Ok ja się z wami żegnam :)
Buziaczki:***


LOVCIAM DIECESCE