piątek, 27 listopada 2015

Capitulo 41

*Diego*

Próba przebiegła nam prawie dobrze. Dlaczego prawie? Tego jeszcze nie wiem, ale już się domyślam, że nie tylko mi nie daje spokoju cała sprawa z wyjazdem i trasą koncertową.
Kiedy w ciszy - co jest swoją drogę mega dziwne jak na nas - sprzątaliśmy instrumenty, postanowiłem zadać nurtujące mnie pytanie...
- Chłopaki...- zacząłem, a ich spojrzenia przeniosły się na mnie. - Czy któryś z was rozmawiał już z dziewczynami o...trasie?- spytałem. W głuchej ciszy, która zapadła po moim pytaniu, dało się usłyszeć głośne westchnienie Andresa, więc teraz wszystkie spojrzenia były skierowane na niego.
- Jak zareagowała?- zapytał Leon, wiedząc już po jego minie, że on tą rozmowę ma za sobą.
- Kazała mi się wynosić.- mruknął. Nie kryliśmy zdziwienia. Każdy stał z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi buziami.
- Jak to? Coś ty jej powiedział?- zapytał przerażony Bruduey. Pewnie bał się, że Camilla zareaguje tak samo. I nie powiem. Jego strach udzielił się też mi.
- Prawdę. Że nie podejmę tej decyzji bez niej i że zaproponowano nam półroczną trasę. - powiedział.- A ona się zdenerwowała, kazała jechać i wyjść.- Mówił z pretensjami w głosie, wymachując rękoma na prawo i lewo.
- Aha...- mruknął Maxi.- Zapowiada się ciekawie, jeśli Nat ma zareagować tak samo...- jęknął i nerwowo uderzył pałeczką o talerz perkusji.
- Mam nadzieję, że jej przejdzie i będziemy mogli porozmawiać normalnie. - westchnął zrezygnowany, opierając się o klawisze i w tym momencie do sali wszedł Mayson z poważną miną.
Popatrzyłem na niego ze zmarszczonym czołem, próbując wyłapać w jego spojrzeniu, co znowu ważnego ma nam do powiedzenia, ale za cholerę nie mogłem zgadnąć.
- Chłopacy...- zaczął wreszcie. - Właśnie rozmawiałem z dyrektorem i ludźmi odpowiedzialnymi za waszą trasę...- mówił niespokojnie i bardzo szybko, jakby coś go goniło.- Powiedzieli, że mają dość czekania macie się zdecydować ostatecznie czy jedziecie w trasę.
- Kiedy mamy dać odpowiedź?- spytał podejrzliwie Federico.
Menadżer westchnął.
- Teraz.
Z chłopakami spojrzeliśmy po sobie. Każdy BEZ WYJĄTKU był zdezorientowany i zdenerwowany.
- No dalej...- jęknął mężczyzna.- za parę minut mam im dać odpowiedź inaczej nici z trasy. Wiecie jaka to dla was szansa. Nie możecie jej zmarnować.
- Ja się zgadzam...- oznajmił, prawie szeptem Federico i od razu spuścił spojrzenie. Nadal nie mogę skumać dlaczego on z taką trudnością opuści BA na pół roku...
- Ja też...- wymamrotał Andres.
No a my głupki od siedmiu boleści... Tchórze rąbane, którzy nie mieli odwagi powiedzieć swoim ukochanym wcześniej, stoimy jak takie tempaki i nie wiemy co powiedzieć. W końcu nie znamy reakcji dziewczyn... Mowa oczywiście o mnie, Leonie, Brodueyu i Maxim... I co powiedzieć, co zrobić? Nie ma mowy... nie mogę ani zmarnować takiej szansy, ani pozwolić aby moi przyjaciele ją zmarnowali. Znam nasze dziewczyny aż za dobrze, żeby wiedzieć, że nie będą złe. Byłyby gdybyśmy nie skorzystali z takiej okazji ze względu na nie... Kocham moją księżniczkę. I będę usychał z tęsknoty, ale wiem, że aby spełniać marzenia muszę czasem z czegoś zrezygnować... tym razem będzie to czas poświęcony Włoszce, ale wiem że to zrozumie, że będziemy rozmawiać co chwilę na kamerce i przez telefon...
Odrywając się od myśli zerknąłem na zniecierpliwionego Maysona. Westchnąłem tylko i powiedziałem...
- Jadę.- mężczyzna nic nie mówiąc spojrzał na moich pozostałych przyjaciół.
Wszyscy też się głęboko nad czymś zastanawiali. Pewnie nad tym samym co ja przed paroma sekundami.
- Ok...- wymamrotał Verdas.
- Zgoda...- dodał Maxi.
- No to jedziemy.- lekko uśmiechnął się Broduey.
No... wielkiej ekscytacji i wybuchu radości nie było. Ja z jednej strony byłem szczęśliwy, że zrobiliśmy tak ogromny krok, o którym jeszcze pół roku temu mogłem tylko marzyć, a z drugiej moje serce przekuwał ból, że tyle nie zobaczę mojej Włoszki i co gorsza... że sprawię jej tym smutek. Myśląc o tym już prawie chciałem krzyknąć, że NIE JADĘ, ale znów pomyślałem o karierze, moich przyjaciołach, naszych fanach i marzeniach... Znów kółeczko się zamyka...
- To dobra decyzja.- wykrzyknął podekscytowany Mayson.- Nie pożałujecie.- uśmiechnął się szeroko i wyszedł z sali, zabierając ze sobą całą radosną atmosferę. Znów zapadła ogromna cisza...
- Ej...- przerwał ją Leon.- Pwinniśmy się cieszyć. Jediziemy w trasę.- uśimiechnął się, ale sam nie był do końca pewien tego co mówi. Próbował rozładować atmosferę i może trochę mu się to udało. Na naszych twarzach pojawiły się lekkie uśmiechy. Ale wiem, że każdy z nas cierpiał z powodu rozstania ze swoją ukochaną... ALE DO CHOLERY CZEMU PASQUERLI?!

Z kompletną pustką w głowie, a może zawaloną tysiącami myśli? skierowałem się do jeszcze nie dawna mojej szkoły. Uśmiechnąłem się sam do siebie przypominając sobie ten nie znowu tak dawny czas. Wtedy stresujące wydawały się być lekcje z moim tatą i do głowy mi nie przyszło że za parę miesięcy będę martwił się, że nie zobaczę mojej ukochanej z powodu trasy. HA. Wtedy nawet nie sądziłem, że tak szybko czekają mnie trasy, a co dopiero PRAWDZIWA miłość, w którą przecież nie wierzyłem. Teraz zastanawiam się jak mogłem być takim cholernym idiotą?
Nie dano mi było myśleć dalej, bo moich uszu dobiegł najsłodszy głosik świata. Należał oczywiście do mojej dziewczyny.
- Diego!- zawołała, wstając z ławeczki na terenie szkoły i podbiegła do mnie, rzucając się na szyję. - Tęskniłam.- zachichotała, a ja znów poczułem to cholerne ukłucie w sercu. Cholerne poczucie winy... Przecież przed sekundą zgodziłem się zostawić ją nie na dobę... a na całe 6 miesięcy...- Kochanie...- Odsunęła się o de mnie.- Czy wszystko w porządku?
- Tak koteczku.- uśmiechnąłem się i musnąłem jej delikatne usta, które dziś miały posmak truskawek.- Wiesz jak bardzo cię kocham?
- Wiem.- wyszczerzyła swoe białe ząbki.- Bo ja kocham cię tak samo mocno.- wtuliła się we mnie z powrotem.
- Może zjemy razem jakiś obiad?- puściłem jej oczko.
- A dziadkowie?
- Z tego co wiem są w trakcie zwiedzania miasta. No chodź.- złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę parku. Ona zachichotała i poszła za mną.

*Federico*

Wyszedłem z próby, mając mętlik w głowie... Od kilku dni zastanawiam się co się ze mną dzieje... TRASA KONCERTOWA. Nie dość, że po Ameryce to jeszcze po EUROPIE. Mojej kochanej Europie, której już tak długo nie odwiedzałem. Koncerty w MOICH WŁOSZECH... Pół roku z fanami, grając dla nich super koncerty z najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Ah... Parę tygodni temu, wydawało mi się, że jeśli taka szansa nadejdzie, będę skakał z radości i pełen pozytywnej energii pakował walizkę - grubo przed czasem- z niecierpliwością czekając na najwspanialszą przygodę w moim życiu...
Jednak od paru dni coś o wiele silniejszego niż EUFORIA związana z trasą trzyma mnie tu i nie pozwala cieszyć się tym wszystkim... Do tej pory zastanawiałem się co to takiego... Za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć co tak potfornie ciąży mi na sercu... Dziś się dowiedziałem co... Nie wierze jak mogłem być takim idiotą i nie zauważyć tego wcześniej... Z innej strony nie wiem po co tak zawzięcie szukałem tego, co trzymało mnie tu w Buenos Aires. Teraz jak już wiem... Stwierdzam, że wolałbym nie wiedzieć. Niewiedza w tym przypadku była tu o wiele lepsza niż to co odkryłem... Oczywiście chodzi o Ferro... Mojego wroga numer jeden, który okazał się być powodem tego, że tak nie chce opuszczać kraju... Kiedy przyszła dziś do parku... Usiadła na ławce i spojrzała mi w oczy, pytając dlaczego nie cieszę się z trasy... Uświadomiłem sobie tylko tyle, że nie chcę rozstawać się z blondynką na całe sześć miesięcy... JAK?! Przecież to urojone. Dziewczyna, na której widok zawsze dostawałem obrzydzenia, z którą wiecznie się kłóciłem, krytykowałem i po prostu nienawidziłem miała zostać teraz moim oczkiem w głowie, moją miłością? Nie potrafię tego zrozumieć. Jak Ludmiła Ferro mogła tak bardzo zawrócić mi w głowie?! Jasne. Jest piękna i utalentowana, a z powodzeniem u chłopaków nigdy nie miała problemu, ale... dla mnie zawsze była najgorszą istotą jaką w życiu spotkałem. I teraz ta "najgorsza istota w moim życiu" jest powodem, przez który nie potrafię się cieszyć z mojej wymarzonej, wyśnionej trasy koncertowej? Chyba coś mi się stało. To musi być jakaś pomyłka. LUDMIŁA? To nie może do mnie dotrzeć...
Z moich jakże intensywnych rozmyśleń, wyrwał mnie dzwonek telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił Andres... Pewnie kolejny będzie się mnie wypytywał co się ze mną stało, a ja naprawdę nie mam ochoty z nikim dzielić się moim odkryciem. Sam nie wiem... Może liczę na to, że mi przejdzie. Tak. To taka moja cicha nadzieja... Po prostu nie wyobrażam sobie czuć coś do kogoś, kogo przez kilka lat darzyło się taką nienawiścią. I to odwzajemnioną.
Westchnąłem tylko i nadusiłem czerwoną słuchawkę... Trochę nie grzeczne, ale ostatnie czego w tym momencie potrzebuje to wysłuchiwanie pytań moich przyjaciół w stylu "Fede co z tobą?" " Dlaczego chodzisz taki zmartwiony?" " Zakochałeś się, czy jak?"
Na wszelki wypadek wyłączyłem telefon. Skręciłem w kolejną alejkę parku. Nie wiem, którą już. Ale po raz kolejny moje myśli naszła śliczna Argentynka... " Śliczna, cudowna, uzdolniona"... To jedyne słowa, które przychodziły mi teraz na myśl. Słowa, które opisywały Ferro... FEDERICO STOP. Muszę zapamiętać też, że nie bez powodu nienawidziłem jej odkąd się poznaliśmy. Przecież to wielka DIVA, mająca się za nie wiadomo jaką gwiazdę. Rozkapryszona, wiecznie mająca problemy, rozpieszczona bogaczka... I dlaczego mimo tego, że taka jest... że ZAWSZE taka była, ja... ja nadal myśląc o niej czuje to dziwne, nieopisane uczucie, które z jednej strony mi nie odpowiada a z drugiej nie zamieniłbym go na żadne inne... Miłość-Nienawiść. Heh. To chyba trafne określenie do tego co czuje do Lu.
Kocham? Niestety ( a może stety?) tak. Nienawidzę? W sumie nawet jej dobrze nie znam, ale... Myślę, że tak. Chociaż od pewnego czasu moja nienawiść do tej dziewczyny diametralnie maleje...
I co ja mam ze sobą zrobić? Pójść do niej i jej to powiedzieć? TA JASNE. "Hej Ludmiła... Słuchaj wiem, że od zawsze się nie lubimy, jesteśmy mega wrogami i zawsze robiliśmy wszystko przeciwko sobie, ale... kocham cię." Yhy. NIE MA MOWY. Moje głupie serce albo samo zapomni o tej dziewczynie, albo ja mu w tym pomogę. Ale NA PEWNO nie pozwolę sobie na to, żeby ją kochać. NIE MOGĘ. Nie ONA. NIE LUDMIŁA. Ale... serce nie sługa... A gdzieś głęboko w środku czuję, że wcale nie chcę o niej zapomnieć...
RANY CZŁOWIEKU. Widzisz co się z tobą dzieje?! Zaczynasz zaprzeczać sam sobie... O i jeszcze gadasz do siebie!
Zaczynam się zastanawiać czy jestem w stu procentach normalny. Ale chyba jednak nie.
Przed rozegraniem poważnej bitwy "ja kontra ja" powstrzymała mnie jakaś dziewczyna. Wyglądała może na 15 lat i na mój widok szeroko się uśmiechnęła i podbiegła do mnie wykrzykując moje imię.
- Aaaaaaaaa!- pisnęła kiedy już znajdowała się jakieś cztery metry prze de mną. - Nie wierze, nie wierze! FEDERICO! AAAAAAAAAAAAA!
- We własnej osobie.- zaśmiałem się.
- Możesz zrobić sobie ze mną zdjęcie? Jestem twoją wielką fanką.- spytała z błagalną miną, wyciągając swój telefon.
- Pewnie, że tak.
Nastolatka podeszła do mnie, a ja objąłem ją ramieniem. Tak właśnie wyglądały chyba z dwadzieścia selfie, które napstrykała.
- Dziękuje.- jeszcze raz przyjaźnie się uśmiechnęła i podeszła do czekających na nią rodziców, podekscytowana pokazując zdjęcia.
Poszedłem dalej mając nadzieję, że dam radę myśleć o czymś innym, ale moje próby były daremne. " O ale ładna dziś pogoda... Ludmiła taką lubi...", " Ale super, że trasa... PÓŁ ROKU BEZ FERRO" AAAAAA. Mam dość.
Warknąłem sam na siebie, co mnie nawet rozbawiło, i postanowiłem udać się do domu, bo nie wiem ile już krążę po tym parku, a naprawdę zrobiłem się głodny...

*Francesca*

- To było pyszne.- uśmiechnęłam się szeroko do Diego, kiedy trzymając się za ręce wyszliśmy z jednej z restauracji, którą odwiedziliśmy po raz pierwszy. - Nie wiem czemu nie przyszliśmy tu wcześniej.- dodałam, jednak miałam wrażenie, że Hiszpan myślami jest daleko stąd... - Jeszcze nigdy nie jadłam tak pysznych Empanadas Tacumanas. A moi rodzice i brat są kucharzami.- zaśmiałam się, ale nie odzyskując żadnej odpowiedzi, zdziwiona spojrzałam na chłopaka, który patrzył przed siebie, mocno zamyślony. - Diego!- wrzasnęłam mu do ucha, a ten się otrząsnął i spojrzał na mnie zdezorientowany.- Nie słuchałeś mnie.- odparłam.
- Wybacz kotek...- westchnął... Przyjrzałam mu się uważnie, z pełną powagą. Próbowałam chodź po części zrozumieć, co się dzieje w jego głowie, ale nic nie mogłam wymyśleć. Jedyne co widziałam to to, że jest czymś bardzo zmartwiony i, że to strasznie go trapi. Eh... marna ze mnie obserwatorka, ale mimo starań nic więcej nie potrafiłam wyczytać z jego mimiki twarzy.
Już chciałam otwierać usta, aby zadać mu pytanie, kiedy moich uszu doszedł męski głos.
- Hejka Fran. - to był głos Marco... - Cześć Diego...- mruknął, aż za bardzo jednoznacznie...
- Hej Marco...- uśmiechnęłam się nie pewnie, zatrzymując obok Meksykanina. Nie byłam w stu procentach pewna, jak powinnam się teraz zachować. Być miła dla Marco? A jeśli miałoby to spowodować rozdrażnienie Diego? Przecież doskonale pamiętam ich ostatnie spotkanie, które ledwo nie skończyło się bójką... A w tym momencie doskonale widać, że Marco nie jest zadowolony z obecności mojego chłopaka, dając nam tym samym do rozumienia, że wolałby być TYLKO ze mną co oznacza jeszcze bardziej utwierdza Hiszpana w przekonaniu, że mu się podobam... Czy mam być nie miła? Ale to by było wredne wobec Tavelliego. JENY... Czy on musiał się tu teraz pojawić?
- Fran słuchasz mnie!- jeden z chłopaków machnął mi dłonią przed oczami. Parę razy zamrugałam, aż w końcu skapnęłam się, że zrobił to Meksykanin.
- Tak... ym...- zawstydziłam się.- Nie...- westchnęłam.
- Spoko...- zaśmiał się. - pytałem tylko czy skończyłaś już piosenkę z dziewczynami?
- A... piosenka. Tak dokończymy ją dziś.- uśmiechnęłam się, kontem oka spoglądając na mojego ukochanego. Jakie było moje zdziwienie, gdy wcale nie ujrzałam go- tak jak się spodziewałam - z zaciśniętą szczęką i pięściami, powstrzymując się od wybuchu agresji... zamiast tego Diego stał wpatrzony w jeden punkt, którym była ławka obok Meksykanina i zdawał się kompletnie nie zwracać na nas uwagi...
- Super.- puścił mi oczko.
- Ta......... a co u ciebie? Dlaczego nie było cię w studio w zeszłym tygodniu?- spytałam przypominając sobie, że mojego kolego nie było na kilku zajęciach.
- A...- machnął ręką.- Dopadła mnie jakaś grypa.
- Lepiej się już czujesz?- specjalnie powiedziałam to zupełnie naturalnie, aby sprawdzić reakcje Diego, jednak wszystko było bez zmian. Nadal stał wgapiony w tą białą ławkę, jakby ta do niego przemawiała!
- Już lepiej w porządku. Dzięki.
- Nie ma sprawy- uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Dobra nie będę wam dłużej przeszkadzał. Lecę. Papa.- pomachał mi na odchodne i po chwili znikł za jedną alejką parku.
Zaczęłam się wpatrywać w swojego chłopaka, zastanawiając się, czy tylko udawał tak przed Maro i zaraz zacznie się lawina pytań zazdrosnego Diego, czy serio głęboko nad czymś myśli. No cóż. Wiedziałam już kiedy po kilku minutach, on wciąż stał lampiąc się w ten jeden punkcik. Westchnęłam i po raz kolejny dziś przypomniała mu o swoim istnieniu, machając przed jego nosem.
- Co jest Fran?- spytał nie zadowolony najwyraźniej, że przerwałam mu jego przemyślenia.
- Od paru minut stoisz jak kołek. Co się z tobą dzieje?
On nic nie odpowiedział. Objął mnie tylko ramieniem łapczywie przyciągając do siebie. Zmartwiło mnie to nie na żarty, Byłam już pewna, że dzieje się coś ważnego co chłopak chce prze de mną ukryć.
- Diego!- powiedziałam lekko podniesionym tonem, a ten spojrzał na mnie.- Powiedz  co chodzi.- Znów westchnął. Spuścił spojrzenie na nasze buty i dopiero po paru minutach spojrzał ponownie na mnie. - Muszę ci coś powiedzieć Francesca. Bo...- wpatrywałam się w niego jak w obrazek, czekając rozwinięcia wypowiedzi, której się nie doczekałam, ponieważ znowu nam przerwano.
- Diego!- Tym razem nie był to Marco. Ani żadna osoba, którą mogłam znać. Była to jakaś staruszka, idąca ku nam z entuzjazmem, a za nią wlókł się marudzący coś pod nosem starszy pan. Wyglądał jak starsza wersja Gregorio, co mnie rozbawiło, ale po chili zesztywniałam. Zdałam sobie sprawę, że podążają ku nam ci słynni dziadkowie Diego... Zapowiada się ciekawie. ALE SOBIE MOEMNT WYBRALI.
- O nie...- westchnął mój chłopak, ale i tak wiedziałam, że dziadkowie z jednej strony ratują go przed powiedzeniem mi o tej nurtującej go sprawie.
- Ale niespodzianka!- krzyknęła podekscytowana kobieta.- Ty pewnie jesteś ta cała Francesca.- zwróciła się do mnie, posyłając mi serdeczny uśmiech. - Ja jestem Carmen - babcia Diego.- wyciągnęła do mnie dłoń, a ja ją uścisnęłam.
- A ja Francesca bardzo mi miło. - jej entuzjazm przeszedł na mnie i prawie zapomniałam o tym, że mój chłopak ma dla mnie jakąś informacje. Kobieta wyglądała na naprawdę sympatyczną osobę. Zupełne przeciwieństwo jej męża, który nadal stał z miną a'la EBENEZER SCROOGE z "Opowieści Wigilijnej".
- A to...- tryskająca radością staruszka wskazała na swojego ukochanego.- A to mój mąż... Fabian- posłała mu znaczące spojrzenie, a ten coś bąknął i spojrzał na mnie.
- Dzień dobry.- uśmiechnęłam się przyjaźnie, ale ten prychnął tylko.
- Dobry.- mruknął niezadowolony.
Szczerze nie wiedziałam jak mam się w tej sytuacji zachować... Diego był widać zdenerwowany na dziadka, tak samo jak jego babcia, a ja stałam nie wiedząc jak zareagować na nieuprzejmość pana Fabiana.
- O co ci znowu chodzi?- westchnął Diego zirytowany. Myślę, że to było pytanie retoryczne, ale pan dziadek i tak udzielił odpowiedzi.
- Wciąż o to samo. Wiek, szkoła.- powiedział krótko i przybrał pozę naburmuszonego dzieciaka. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać...
- Bynajmniej jest Włoszką.- prychnął Diego. Raczej miało być to usłyszalne tylko dla niego, ale okazało się, że jego dziadek ma lepszy słuch niż by się mogło wydawać, patrząc na jego wiek.
- A co mi z tego, że jest Włoszką, skoro...- zamyślił się na moment.- Masz 16 lat?- zwrócił się do mnie, jakby zapominając, że przed chwilą miał się wykłócać z wnukiem.
- Tak...- odpowiedziałam niepewna, a przecież w 100 procentach wiedziałam, że mam szesnastke.
- Świetnie.- znowu mruknął.- Nie doczekam się tych wnuków.- jęknął ledwo słyszalnie.
- Co wy wszyscy o tych dzieciach?- westchnął Diego.
- Wszyscy tylko nie wy. W ogóle nie interesuje was wasza przyszłość.
- A właśnie, że interesuje. Ja robię karierę, Fran kończy szkołę i też zrobi karierę. Zobaczymy co później. Do tego czasu mam jeszcze parę lat.- odparł zdenerwowany Hiszpan.
- Bla bla bla- zaczł go przedrzeźniać dziadek. - Gdyby nie ta wasza zakichana kariera już za jakieś dwa, góra trzy lata miałbyś normalną rodzinę.
- Ahaaaa Dla ciebie normalna rodzina to taka, w której w wieku 19 lat ma się dzieci.
- A bo kiedyś tak było.
- Dobre słowo.- warknął .- KIEDYŚ. HALO! Witamy pana w rzeczywistej teraźniejszości.
- A...- mruknął.- Kiedyś nie było tyle tych rozwodów i tyle tego wszystkiego. Brało się za żonę, bo mężczyzna jej potrzebował. Zakochał się i myślał o rodzinie. A wy? Niedojrzałe pół mózgi, którym tylko imprezy i sława w głowie. E tam.
- Fabian...- skarciła go żona. -przesadzasz.
- Ja nie przesadzam. Ja stwierdzam, że mam rację, ale co mam do gadania. Nikt już starych zgredów nie słucha. Eeeeee tam.- machnął ręką i znów zaczął mówić coś do siebie.- Ale w sumie... - zaczął w końcu.- Stwierdziłem, że poznam cię lepiej dziecko.- zwrócił się do mnie i nawet lekko uśmiechnął.- Co prawda nie spełniasz moich warunków podstawowych...
- Dziadku...- Diego spojrzał na niego morderczo.
- Czyli nie możesz planować z nią na razie rodziny bo jest za młoda i ty też masz jakiegoś bzika na punkcie tej całej muzyki... - kontynuował.- Ale... masz warunek nad to. Jesteś Włoszką i wydajesz się całkiem sympatyczna. Proponuje wspólną kolację dziś wieczorem.
- Fran dziś nie może. Idzie do przyjaciółki na noc. Muszą DOKOŃCZYĆ PIOSENKĘ. - Wyraźnie podkreślił ostatnie słowa i uśmiechnął się pod nosem.
Staruszek nie dał wyprowadzić się z równowagi.
- W takim razie jutro. Tak stwierdziłem. Do zobaczenia.- ten już poszedł w przeciwną stronę, a jego żona jeszcze mnie uścisnęła i szepnęła przeprosiny za męża, po czym ruszyła za nim.
- Przepraszam cię za niego.- jęknął Hiszpan.
- Nie ma za co.- zachichotałam.- Jest zabawny.
- Jeżeli przez zabawny, masz na myśli irytujący... to tak.- zaśmiał się i objął mnie w tali.
- Kochanie....- zaczęłam.- Miałeś mi coś powiedzieć, zanim się zjawili...
Mój chłopak ciężko westchnął...




Hejka!!!!
UDAŁO SIĘ. Jest Sobota i jest rozdział. Mam nadzieję, że w następnym tygodniu również coś dodam ;)
Zapraszam was do zakładki ZAPYTAJ BOHATERÓW, która czeka na wasze pytania :)
Zapraszam też na mojego drugiego bloga, na którym pisze opowiadania z przyjaciółką. Właśnie skończyłyśmy jedną historię i zaczęłyśmy drugą a pierwszy rozdział, również pojawi się dziś.
http://diecesca-naxi-opowiadania.blogspot.com/
PS. Na tym blogu jest konkurs więc zapraszam do udziału ;)
Ok to chyba tyle na dzisiaj. Zapraszam do komentowania ;)
BUŹKA!


LOVCIAM DIECESCE













 








6 komentarzy:

  1. Heeej! Doczekałam się spotkania z dziadkami! ^-^! Podstawowe warunki... Tsa. Jakbym była Fran przygadałabym temu próchniakowi, ale nie wypada :) Czekam na kolację i reakcję dziewczyn! I Fedemiła na horyzoncie!!!
    LL

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeeej :)
      No za Fedmiłe się wzięłam bo zdałam sobie sprawę, że jest ponad 40 rozdziałów a oni jeszcze nie są razem hahaha XD

      LOVCIAM DIECESCE

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Wracam !
      Jejej wreszcie spotkanie Fran z dziadem... znaczy kochanym dziadziusiem !!! Jestem ciekawa co będzie się działo na tej kolacji... Na pewno dziadulek powie coś co zdenerwuje Diegusia ♡♡♡
      Weny na następny :**

      J.V.

      Usuń
  3. Super, wreszcie spotkanie Fran z dziadkami Diegusia. Ciekawe co będzie się działo na tej kolacji, mam przeczucie, że dziadziuś powie coś co zdenerwuje Diegusia <3
    Pozdrawiam ~Zuza~ lub ~I♥Diecesca~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka :)
      Bardzo dziękuje :D
      XD Myślę, że masz dobre przeczucia hahaha :)

      LOVCIAM DIECESCE

      Usuń