poniedziałek, 7 grudnia 2015

NOWY BLOG!

Jakby zacząć... Mam nowego bloga.
Nie jest on o Diecesce, ani nie ma nic wspólnego z Violettą.
OD RAZU MOWIĘ!!!!
NIE MAM ZAMIARU OPUŚCIĆ TEGO BLOGA NIE MARTWCIĘ SIĘ :*

Blog jest moją wizją kontynuacji "Saga Zmierzch" i skupia się głownie na Renesmee i Jacobie.

Zapewne niektórzy nie mają pojęcia  co chodzi XD.
Ale jeśli mimo tego macie ochotę zajrzeć na bloga i powiedzieć co myślicie, a może nawet i czytać historię ZAPRASZAM !!!!

Starałam się tak napisać przedstawienie postaci, że nawet osoby, które nigdy nie widziały, ani nie czytały "Sagi Zmierzch", mogły zrozumieć o co chodzi, ale jeżeli mielibyście pytania, zadajcie je śmiało w komentarzach.
Mam nadzieję, że wpadniecie :)

http://zmierzch-renesmee-jacob.blogspot.com/

JESZCZE RAZ SERDECZNIE ZAPRASZAM ;)
Liczę, że zajrzycie i powiecie co myślicie :*


LOVCIAM DIECESCE :*

niedziela, 6 grudnia 2015

Capitulo 42

*Diego*

Stałem przed nią i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Z jednej strony chciałbym jej wszystko powiedzieć, a z drugiej niezauważalnie uciec. To ostatnie było jednak nie możliwe, bo Francesca wpatrywała się we mnie swoimi zielonymi oczami tak uważnie, jakby chciała odczytać moje myśli. Na szczęście tego nie potrafiła. Ostatni raz czułem się tak przy Włoszce, kiedy wyznawałem jej swoje uczucia. Ta niepewność, pytania "jak to przyjmie?", "Czy nasza relacja się pogorszy", "Czy ucieknie, czy zostanie?" "Czy ją stracę...?" - to pytanie wywołało u mnie atak paniki. Już na 99,9% byłem pewien, że teraz nic nie powiem Fran... To ma nawet sens... Nie wiem nawet kiedy wyjeżdżam... Lepiej będzie powiedzieć, jak już będę pewien wszystkiego...
- Diego...- najwyraźniej cierpliwość Włoszki się skończyła. Westchnęła ciężko.- O co chodzi? Martwię się o ciebie.
- Nie potrzebnie kochanie.- dłonią ująłem jej policzek i pogłaskałem go. - Wszystko jest w porządku.
- Jasne.- prychnęła. - Jeszcze przed chwilą miałeś mi coś powiedzieć, a teraz wciskasz mi kit, że jednak nie...- spuściła spojrzenie.
- Nie smuć się...- wręcz błagałem. Jej smutek działał na mnie tak okropnie, a co dopiero, jak jeszcze wiedziałem, że to moja wina.- Nie mogę ci powiedzieć, bo...- spojrzała na mnie tymi smutnymi oczami.- to niespodzianka.- wypaliłem. Wiem okłamałem ją... To okropne, ale... no ale bynajmniej się rozpromieniła. Zobaczyłem ten błysk w jej oku. Ale za chwile jakby przygasł... Zdaje sobie sprawę, że Fran nie do końca uwierzyła w moją historyjkę.
- I to ciebie tak martwi? Niespodzianka?- spojrzała na mnie znacząco, wręcz drwiąc z moich głupich pomysłów.- Dlaczego mnie okłamujesz?
- Nie skarbie...- i w co ja się wplątałem???- Chodzi o to, że ta niespodzianka wymaga wiele, wiele pracy i nie jestem pewien, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Diego...- westchnęła.- W szkole rozmawiałam z Violą i Cam i obie też zauważyły u Leona i Brodueya dziwne zachowanie.- stanęła z założonymi rękoma.
O FUCK!
- Ym...- wydusiłem z siebie.- Bo... TO NIESPODZIANKA DLA WAS WSZYSTKICH. - Co ty debilu wygadujesz?!
Włoszka wywróciła oczami.
- Niezła wymówka. - burknęła.
- Mówię prawdę. Zapytaj chłopaków.
- Nie ważne...- westchnęła.- Musze iść. Za godzinę jestem umówiona z dziewczynami u Violi, a nawet się nie spakowałam pa.- stanęła na palcach i delikatnie musnęła mój policzek.
- Kocham cię.- powiedziałem, a ona mimo tego, że chyba bardzo starała się zachować obojętną twarz, lekko się uśmiechnęła.
- Ja ciebie też.- westchnęła i odwróciła się o de mnie, a następnie poszła w swoją stronę.
Kiedy zniknęła za zakrętem jednej z alejek z westchnięciem opadłem na ławkę i schowałem twarz w dłoniach. CZEMU TO MUSI BYĆ TAK CHOLERNIE TRUDNE!? Nie dość, że samemu jest mi okropnie źle, że musze na tyle zostawić moją księżniczkę, to jeszcze ona będzie czuła się tak samo jak ja. Będzie tęskniła i płakała, a to wszystko moja wina. Wiedziałem że tak będzie... Jej ojciec miał rację nie zasługuje na nią. Taka delikatna i wrażliwa osoba jak ona powinna mieć kogoś kto będzie ZAWSZE przy niej. 24 na dobę, a nie zostawi ją na pół roku, aby wyjechać w trasę. Żeby tylko raz! Przecież jak trasa okaże się sukcesem za jakiś czas odbędzie się kolejna. Może dużo krótsza, a może dłuższa. Tego nikt nie wie. Ale wiem jedno. Francesca znów będzie przez to cierpiała. A ja zamiast powiedzieć jej prawdę od razu, jeszcze zmyślam jakieś niestworzone historie raniąc ją jeszcze bardziej. Ale ze mnie egoista.
Jedyne co mnie pociesza to to, że moi przyjaciele - a bynajmniej ich większość- również jeszcze nie przeprowadziła tej rozmowy ze swoimi dziewczynami, ale co to za usprawiedliwienie? Jestem Diego, a nie wszyscy, albo inni... Już sam nie wiem co mam zrobić. Czasem najlepiej rzuciłbym to wszystko i stał się normalnym nastolatkiem, tak aby zawsze być blisko Franceski... Ale zaraz później zdaję sobie sprawę, że bez muzyki nie mógłbym być sobą, a moja praca sprawia mi taką przyjemność, jakiej nie umiałaby zastąpić żadna inna... Do tej pory łączyłem to bez problemu. Próby zazwyczaj były z rana, kiedy moja ukochana była w szkole, a jak się kończyły wybierałem się po nią i spędzałem resztę dnia... No i się skończyło... Już nie będzie tak łatwo bo wyjeżdżam. I to na tak długo...
W końcu podniosłem się z tej nieszczęsnej ławki i poszedłem w kierunku swojego domu...Mam nadzieję dotzreć tam przed dziadkami, żeby nie musieć wysłuchiwać kolejnych dogryzek, albo innych rzeczy. Najbardziej chciałem teraz rzucić się na łóżko i odizolować od całego świata, zamykając się w moim pokoju. Musze wszystko przemyśleć. Jeszcze raz na spokojnie...

*Naty*

Wracałam sobie do domu, okrężną drogą - przez park, ponieważ pogoda była taka cudowna, że nie chciałam jej zmarnować. Kiedy dochodziłam na miejsce, usłyszałam dźwięk wydawany przez mój telefon który informował mnie, że dostałam smsa. Ku mojemu zadowoleniu, na ekranie wyświetlił się numer mojego chłopaka. Jednym ruchem palca, odblokowałam komórkę i przeczytałam wiadomość:

"Cześć kochanie... Mam Ci coś bardzo, bardzo ważnego do powiedzenia. Czy możemy się spotkać za godzinkę przy tej budce z watą cukrową, gdzie zawsze?"

Przyznam szczerze, że wiadomość odrobinę mnie zmartwiła... Pewnie panikuję, bo to nic takiego, ale mimo to jestem strasznie poddenerwowana...
Postanowiłam odpisać chłopakowi.

"Jasne. O 17:00 będę. Do zobaczenia... Maxi? Stało się coś?"

Dobrze wiem, ze na ostatnie pytanie nie dostanę odpowiedzi teraz... Jedna dostanę ją za godzinę...

" Dowiesz się jak się spotkamy... Kocham Cię. Do zobaczenia."

" Ja Ciebie też... Pa."

Przyspieszyłam kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.
Zastałam w nim moją siostrę, która siedziała w kuchni i kompletnie nie zwracając na mnie uwagi, grzebała coś w swoim telefonie.
- Hej Lena.- przywitałam się.
- Cześć. wymamrotała, nie podnosząc wzroku znad i'phona.
- Co ty tam, tak zawzięcie, piszesz? - zapytałam roześmiana zachowaniem młodszej siostry, odgrzewając sobie przy tym obiad.
- Nie ważne. - spojrzałam na nią, ale ta nawet tego nie zauważyła. Rozanielona wgapiała się w ekran komórki uśmiechając się do niego. Z boku wyglądało to naprawdę przekomicznie. Pokręciłam z dezaprobatą głową i westchnęłam, zabierając się ponownie za szykowanie posiłku. Wysiadałam już z głodu, ponieważ dziś nie jadłam lanchu... Tak to jest jak w pośpiechu nie weźmie się portfela i nie ma się jak go kupić.
Musiałam się pospieszyć, ponieważ mam jeszcze spotkać się z Maxim... Moją głowę ponownie zaczęły zajmować myśli, którym głównym pytaniem było "Co takiego się stało, że mój chłopak musi tak pilnie mi to powiedzieć?"...
Zjadłam w pospiechu, a moja siostra wciąż siedziała w tym samym miejscu, trzymając w ręku telefon. Jedyne co się zmieniło to to, że I'Phone był teraz podłączony do ładowarki.
Prychnęłam i poszłam na górę, żeby się przebrać, bo w ciągu kilkunastu minut pogoda się zmieniła i w krótkich żółtych spodenkach i bluzce z ktrótkim rękawkiem, byłoby mi teraz zbyt zimno.
Wyszperałam w szafie to:

i błyskawicznie się przebrałam. Poprawiłam jeszcze, delikatnie, makijaż i gotowa zabrałam torebkę ruszając w stronę wyjścia.
- Wychodzę- oznajmiłam Lenie.
- Ta ta. mruknęła.- Baw się dobrze.- pierwszy raz odkąd wróciłam spojrzała na mnie.- O której wrócisz?
- Nie wiem.- wzruszyłam ramionami.- A z kim tak zawzięcie piszesz?- spytałam, ale odpowiedzi się już nie doczekałam, bo to siostry przyszedł kolejny sms. - Pa. - westchnęłam i wyszłam z domu.

Na miejscu byłam chwilę później. Od razu dostrzegłam Argentyńczyka, siedzącego na jednej z ławek. Jego wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego. Był poddenerwowany. Było to widać jak na dłoni.
- Maxi?- spytałam nie pewne i usiadłam koło niego.
- O Nata... Pięknie wyglądasz.- Posłał mi uśmiech.
- Co się dzieje?- puściłam jego komplement mimo uszu.
- Słuchaj...- zaczął niepewnie.- Mam Ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
- Zauważyłam.- powiedziałam ironicznie, coraz bardziej zdenerwowana. - Przestań owijać w bawełnę i mów co się dzieje.
- Zaproponowano nam półroczną trasę po Ameryce i Europie.- zasznurował usta i wpatrywał się we mnie, czekając na moją reakcję.
Potrzebowałam parę sekund, aby przetrawić i zrozumieć to, co właśnie do mnie powiedział. W momencie kiedy to do mnie dotarło, poczułam, że mój policzek robi się wilgotny, a już po chwili wybuchłam niekontrolowanym płaczem.
Po wyrazie twarzy Maxiego wiedziałam, że go to zabolało tak bardzo jak mnie - o ile nie bardziej. Przytulił mnie mocno do siebie, przyciskając.
- Nie płacz proszę. - wyszeptał.
Nie odpowiedziałam mu. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Argentyńczyk cierpliwie znosił, jak niszczę jedną z jego ulubionych koszulek.
- Kiedy jedziecie?- wydusiłam z siebie, spoglądając na niego, próbując wyszukać się w jego twarzy odpowiedzi.
- Nie wiem...- przyznał.- Dowiemy się jutro...
Coś mną wstrząsnęło. Zakuło w sercu. Tak nie chciałam się z nim rozstawać... Wiedziałam, ze to dla nich wielka szansa, i że mojemu ukochanemu jest tak ciężko jak mi... Nie chciałam zadawać mu więcej bólu i pohamować natłok łez, ale mi się nie udało... Ponownie się rozpłakałam, chowając twarz w dłoniach.
- Przepraszam.- wyszeptał.
- Nie masz za co.- przyznałam po chwili. - To wasze marzenia. Wasza praca.- wymusiłam uśmiech, patrząc głęboko w jego oczy.- Uwierz, ze w głębi duszy jestem z Ciebie bardzo dumna i strasznie się cieszę, że zaszliście tak daleko z zespołem.- przyznałam wcale go nie okłamując. Była to czysta prawda.
- Jesteś najlepszą dziewczyną na świecie.- uśmiechnął się delikatnie i ucałował mój mokry policzek.
- A ty najlepszym chłopakiem.
- Kocham Cię.- szepnął mi do ucha i musnął usta.
- Ja ciebie też.- powiedziałam po oderwaniu się od siebie i ponownie wtuliłam w jego tors. Może jeszcze troszkę szlochałam, ale starałam się myśleć tylko o pozytywach. - Obiecaj, ze w każdej wolnej chwili będziesz dzwonił, pisał...
- Oczywiście. W wolnej i nie wolnej.- zaśmiał się delikatnie.- Jeśli będziemy mieli jakiś czas wolny postaram się Cię odwiedzić, choćby na parę godzin.
Nic już nie odpowiedziałam, tylko mocniej tuliłam się w tors Maxiego.


*Francesca*

Jak tylko weszłam do kuchni, aby nalać sobie skoku mama spojrzała na mnie i spytała zmartwionym głosem.
- Coś się stało kochanie? - Czy naprawdę tak słabo idzie mi kamuflowanie emocji?!
- Nie mamo...- zmusiłam się do uśmiechu.- Jest w porządku Po prostu jestem zmęczona. - użyłam jakże starej i przewidywalnej, a zarazem mega skutecznej - wymówki.
- Chodź tu. - podeszła do mnie i przyłożyła rękę do czoła.- Nie masz gorączki...- zamyśliła się.
- Mamo...- zaśmiałam się.- Powiedziałam, że zmęczona, a nie że źle się czuje. Idę dziś na nocowanie. Zmęczenie przejdzie szybciej niż przyszło.- puściłam jej oczko i włożyłam szklankę do zlewu.- Nie martw się o mnie.
- A Fran...- zatrzymała mnie, kiedy już miałam wychodzić.
- Tak?- westchnęłam i spojrzałam na nią.
- Gdzie byłaś tak długo? Nie było cię na obiedzie.
- Byłam z Diego. - wymusiłam uśmiech, ale nie wiem czy nie wyglądało to bardziej jakbym się skrzywiła, bo mama znów dziwnie na mnie spojrzała.- Pisałam ci smsa. - szybko zmieniłam temat.
- Oddałam dziś telefon do serwisu, bo przestał działać. No nie ważne.- uśmiechnęła się do mnie.- Mam nadzieje, że zjedliście jakiś obiad?
- Tak mamo.- zaśmiałam się.- Diego zabrał mnie do tej nowej restauracji. Było pysznie.
- Szczęściara z ciebie.- uśmiechnęła się.- Chłopak o ciebie dba. Jak na moje możecie się żenić.- puściła mi oczko.- ALE TYLKO NIE TERAZ. - Zachichotała.  Zrobiło mi się cieplej na sercu jak to powiedziała. Mama ma rację. Jestem prawdziwą szczęściarą, że mam tak cudownego chłopaka jak Diego. Może serio chłopcy robią nam jakąś niespodziankę, a ja niepotrzebnie się zamartwiam? Jeszcze tak go potraktowałam... No nic. Trzeba porozmawiać o tym z Viu i Cami.
- Kochanie?- z rozmyśleń wyrwał mnie głos rodzicielki.
- Yyyy. przepraszam zamyśliłam się. To na serio super, że lubisz Diego. Według mnie też jest najcudowniejszym chłopakiem na tej ziemi. - mówiłam z niesamowitą prędkością, zapominając, że trzeba oddychać.- Ale teraz muszę iść przygotować się na pidżama party. Pa!- wybiegłam z kuchni zostawiając w niej rozbawioną mamę i skierowałam się do swojej sypialni.
Zabrałam z niej moją pidżamę, rzeczy na jutro i wpakowałam to do jednej torby, po czym wleciałam do łazienki i jednym ruchem zgarnęłam kosmetyki z półki, które wpakowałam do kosmetyczki, a później dołożyłam do niej szczoteczkę i szczotkę do włosów.
Kiedy wszystko już spakowałam, rzuciłam się na łóżko i wyciągnęłam komórkę z kieszeni szarych spodenek. Wyszukałam numer do Diego i napisałam smsa o takiej treści:
" Cześć kochanie :) Wiem, że słabo się dziś zachowałam... Nie jestem na Ciebie zła ani nic, po prostu się martwiłam. Przepraszam Cię :* ;("
Na odpowiedź nie musiałam dług czekać.
"Jedyną osobą, która powinna przepraszać jestem ja... :( Wybacz Franuś. Obiecuje, że nie długo wszystko się wyjaśni."

" Dobrze ;) Czekam :D Napiszę później, dobrze? Lecę do Vilu, bo się spóźnię. Pa skarbie. KOCHAM CIĘ :*"

" Ja Ciebie też Bella ;) Do jutra :* Baw się dobrze i powodzenia z piosenką"

Uśmiechnęłam się do zdjęcia, które mam na tapecie

 i podniosłam się z łóżka, zabierając torbę, wyszłam z pokoju.
- Spadam mama.-  ucałowałam rodzicielkę w policzek.
- Dobrej zabawy.
- Dzięki. Pa.-pomachałam jej i wyszłam z domu, kierując się w stronę domu swojej przyjaciółki. Wiał naprawdę mocny wiatr, a ja zaczęłam żałować, ze nie wzięłam żadnego sweterka. Na szczęście droga nie była długa i szybko dotarłam na miejsce. Zapukałam do drzwi, które po chwili otworzyła mi Ludmiła.
- Na pierwszy rzut oka nawet jej nie poznałam. Stała bez pełnego makijażu, w jakimś dresie, trzymając kubek herbaty w dłoniach.
- Hej Fran.. - westchnęła... Moment... Czy Ludmiła Ferro właśnie nazwała mnie "FRAN"?! O RANY...
- Ym... Cześć Lu... Dobrze się czujesz?
- Może być.- mruknęła. Po jej czerwonych, podpuchniętych oczach było widać, że płakała.- Wchodzisz?- spytała unosząc znacząco brwi.- Jest zimno.
- Tak.- otrząsnęłam się z rozmyśleń i weszłam do środka, a blondynka zamknęła za mną drzwi.
- Coś się stało?- zapytałam.
- Nie... - szepnęła. Pewnie jakby powiedziała to normalnie, od razu by się rozpłakała. Odchrząknęła.- Nie chcę o tym gadać.- stwierdziła łamiącym się głosem.
- Jak wolisz... -westchnęłam. Blondyna szybko się odwróciła i pobiegła na schody... Chwilę stałam w zamyśleniu, ale później poszłam za nią i weszłam do pokoju Vils, gdzie ta siedziała już z Camilą.
- Siemka laski.- uśmiechnęłam się do przyjaciółek.
- Hejka.- odpowiedziały mi równo.
Spojrzałam na biurku Castillo, gdzie roiło się od przysmaków.
- Olga wie jak o nas zadbać. - zaśmiała się Cami.
- Ok... zaczęła Vils. - Skoro już jesteśmy wszystkie... Może najpierw napiszemy tą piosenkę, a później zajmiemy się ploteczkami i filami?
- Dobry pomysł.- przytaknęła jej Torres.- Tym bardziej, ze mam pewien pomysł w głowie i nie chcę zapomnieć. - Podeszła do keybordu i zaczęła grać jakąś melodie. - Co powiecie?- spytała opierając się o instrument, gdy skończyła.
- Podoba mi się.- przyznałam.
- Dobre na pierwszą wzrotkę.- skomentowała zadowolona Violetta.

Komponowanie tak nas wciągnęło, ze nim się obejrzałyśmy piosenka była skończona... Bynajmniej w pewnym stopniu. Jutro pokażemy Angie i Pablo, a to oni już zadecydują co z nią dalej. Czy coś zmieniać, zaproponują poprawki i tak dalej.
- Podoba mi się.- pisnęłam.
- Mi też.- zaśmiała się Cam.
- Jesteśmy genialne.- przyznała Violetta, a my się zaśmiałyśmy.- Zaśpiewajmy jeszcze raz...- wybłagała. Co z tego, ze śpiewałyśmy ją milion razy. Pomysł bardzo nam się spodobał.



Kiedy skończyłyśmy do pokoju weszła, nowa sis Violi.
- Violu...- zaczęła, wyczerpną z sił.- Mogę pożyczyć gitarę? Moja jest rozstrojona, a nie chcę mi się tego robić.
- Pewnie...- powiedziała zmieszana Castillo i podała Ludmile instrument.
- Dziękuje.- odparła i podeszła do drzwi.- Dziewczyny jak wy to znosicie?- Zapytała na odchodnym.
- Ale co?- Viola zmarszczyła czoło.
- Jak to co? Wasi chłopacy jadą w półroczną trasę, a wy udajecie, że jest ok?









HEJKA!!!! Wybaczcie... Wiem, że miał być wczoraj, ale nie dałam rady. Jest dziś. :D Mam nadzieję, że się podoba.
WEOSŁYCH MIKOŁAJEK !!!!
Pochwalcie się w komentarzach co dostaliście w buta ;)

LOVCIAM DIECESCE



piątek, 27 listopada 2015

Capitulo 41

*Diego*

Próba przebiegła nam prawie dobrze. Dlaczego prawie? Tego jeszcze nie wiem, ale już się domyślam, że nie tylko mi nie daje spokoju cała sprawa z wyjazdem i trasą koncertową.
Kiedy w ciszy - co jest swoją drogę mega dziwne jak na nas - sprzątaliśmy instrumenty, postanowiłem zadać nurtujące mnie pytanie...
- Chłopaki...- zacząłem, a ich spojrzenia przeniosły się na mnie. - Czy któryś z was rozmawiał już z dziewczynami o...trasie?- spytałem. W głuchej ciszy, która zapadła po moim pytaniu, dało się usłyszeć głośne westchnienie Andresa, więc teraz wszystkie spojrzenia były skierowane na niego.
- Jak zareagowała?- zapytał Leon, wiedząc już po jego minie, że on tą rozmowę ma za sobą.
- Kazała mi się wynosić.- mruknął. Nie kryliśmy zdziwienia. Każdy stał z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi buziami.
- Jak to? Coś ty jej powiedział?- zapytał przerażony Bruduey. Pewnie bał się, że Camilla zareaguje tak samo. I nie powiem. Jego strach udzielił się też mi.
- Prawdę. Że nie podejmę tej decyzji bez niej i że zaproponowano nam półroczną trasę. - powiedział.- A ona się zdenerwowała, kazała jechać i wyjść.- Mówił z pretensjami w głosie, wymachując rękoma na prawo i lewo.
- Aha...- mruknął Maxi.- Zapowiada się ciekawie, jeśli Nat ma zareagować tak samo...- jęknął i nerwowo uderzył pałeczką o talerz perkusji.
- Mam nadzieję, że jej przejdzie i będziemy mogli porozmawiać normalnie. - westchnął zrezygnowany, opierając się o klawisze i w tym momencie do sali wszedł Mayson z poważną miną.
Popatrzyłem na niego ze zmarszczonym czołem, próbując wyłapać w jego spojrzeniu, co znowu ważnego ma nam do powiedzenia, ale za cholerę nie mogłem zgadnąć.
- Chłopacy...- zaczął wreszcie. - Właśnie rozmawiałem z dyrektorem i ludźmi odpowiedzialnymi za waszą trasę...- mówił niespokojnie i bardzo szybko, jakby coś go goniło.- Powiedzieli, że mają dość czekania macie się zdecydować ostatecznie czy jedziecie w trasę.
- Kiedy mamy dać odpowiedź?- spytał podejrzliwie Federico.
Menadżer westchnął.
- Teraz.
Z chłopakami spojrzeliśmy po sobie. Każdy BEZ WYJĄTKU był zdezorientowany i zdenerwowany.
- No dalej...- jęknął mężczyzna.- za parę minut mam im dać odpowiedź inaczej nici z trasy. Wiecie jaka to dla was szansa. Nie możecie jej zmarnować.
- Ja się zgadzam...- oznajmił, prawie szeptem Federico i od razu spuścił spojrzenie. Nadal nie mogę skumać dlaczego on z taką trudnością opuści BA na pół roku...
- Ja też...- wymamrotał Andres.
No a my głupki od siedmiu boleści... Tchórze rąbane, którzy nie mieli odwagi powiedzieć swoim ukochanym wcześniej, stoimy jak takie tempaki i nie wiemy co powiedzieć. W końcu nie znamy reakcji dziewczyn... Mowa oczywiście o mnie, Leonie, Brodueyu i Maxim... I co powiedzieć, co zrobić? Nie ma mowy... nie mogę ani zmarnować takiej szansy, ani pozwolić aby moi przyjaciele ją zmarnowali. Znam nasze dziewczyny aż za dobrze, żeby wiedzieć, że nie będą złe. Byłyby gdybyśmy nie skorzystali z takiej okazji ze względu na nie... Kocham moją księżniczkę. I będę usychał z tęsknoty, ale wiem, że aby spełniać marzenia muszę czasem z czegoś zrezygnować... tym razem będzie to czas poświęcony Włoszce, ale wiem że to zrozumie, że będziemy rozmawiać co chwilę na kamerce i przez telefon...
Odrywając się od myśli zerknąłem na zniecierpliwionego Maysona. Westchnąłem tylko i powiedziałem...
- Jadę.- mężczyzna nic nie mówiąc spojrzał na moich pozostałych przyjaciół.
Wszyscy też się głęboko nad czymś zastanawiali. Pewnie nad tym samym co ja przed paroma sekundami.
- Ok...- wymamrotał Verdas.
- Zgoda...- dodał Maxi.
- No to jedziemy.- lekko uśmiechnął się Broduey.
No... wielkiej ekscytacji i wybuchu radości nie było. Ja z jednej strony byłem szczęśliwy, że zrobiliśmy tak ogromny krok, o którym jeszcze pół roku temu mogłem tylko marzyć, a z drugiej moje serce przekuwał ból, że tyle nie zobaczę mojej Włoszki i co gorsza... że sprawię jej tym smutek. Myśląc o tym już prawie chciałem krzyknąć, że NIE JADĘ, ale znów pomyślałem o karierze, moich przyjaciołach, naszych fanach i marzeniach... Znów kółeczko się zamyka...
- To dobra decyzja.- wykrzyknął podekscytowany Mayson.- Nie pożałujecie.- uśmiechnął się szeroko i wyszedł z sali, zabierając ze sobą całą radosną atmosferę. Znów zapadła ogromna cisza...
- Ej...- przerwał ją Leon.- Pwinniśmy się cieszyć. Jediziemy w trasę.- uśimiechnął się, ale sam nie był do końca pewien tego co mówi. Próbował rozładować atmosferę i może trochę mu się to udało. Na naszych twarzach pojawiły się lekkie uśmiechy. Ale wiem, że każdy z nas cierpiał z powodu rozstania ze swoją ukochaną... ALE DO CHOLERY CZEMU PASQUERLI?!

Z kompletną pustką w głowie, a może zawaloną tysiącami myśli? skierowałem się do jeszcze nie dawna mojej szkoły. Uśmiechnąłem się sam do siebie przypominając sobie ten nie znowu tak dawny czas. Wtedy stresujące wydawały się być lekcje z moim tatą i do głowy mi nie przyszło że za parę miesięcy będę martwił się, że nie zobaczę mojej ukochanej z powodu trasy. HA. Wtedy nawet nie sądziłem, że tak szybko czekają mnie trasy, a co dopiero PRAWDZIWA miłość, w którą przecież nie wierzyłem. Teraz zastanawiam się jak mogłem być takim cholernym idiotą?
Nie dano mi było myśleć dalej, bo moich uszu dobiegł najsłodszy głosik świata. Należał oczywiście do mojej dziewczyny.
- Diego!- zawołała, wstając z ławeczki na terenie szkoły i podbiegła do mnie, rzucając się na szyję. - Tęskniłam.- zachichotała, a ja znów poczułem to cholerne ukłucie w sercu. Cholerne poczucie winy... Przecież przed sekundą zgodziłem się zostawić ją nie na dobę... a na całe 6 miesięcy...- Kochanie...- Odsunęła się o de mnie.- Czy wszystko w porządku?
- Tak koteczku.- uśmiechnąłem się i musnąłem jej delikatne usta, które dziś miały posmak truskawek.- Wiesz jak bardzo cię kocham?
- Wiem.- wyszczerzyła swoe białe ząbki.- Bo ja kocham cię tak samo mocno.- wtuliła się we mnie z powrotem.
- Może zjemy razem jakiś obiad?- puściłem jej oczko.
- A dziadkowie?
- Z tego co wiem są w trakcie zwiedzania miasta. No chodź.- złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę parku. Ona zachichotała i poszła za mną.

*Federico*

Wyszedłem z próby, mając mętlik w głowie... Od kilku dni zastanawiam się co się ze mną dzieje... TRASA KONCERTOWA. Nie dość, że po Ameryce to jeszcze po EUROPIE. Mojej kochanej Europie, której już tak długo nie odwiedzałem. Koncerty w MOICH WŁOSZECH... Pół roku z fanami, grając dla nich super koncerty z najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Ah... Parę tygodni temu, wydawało mi się, że jeśli taka szansa nadejdzie, będę skakał z radości i pełen pozytywnej energii pakował walizkę - grubo przed czasem- z niecierpliwością czekając na najwspanialszą przygodę w moim życiu...
Jednak od paru dni coś o wiele silniejszego niż EUFORIA związana z trasą trzyma mnie tu i nie pozwala cieszyć się tym wszystkim... Do tej pory zastanawiałem się co to takiego... Za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć co tak potfornie ciąży mi na sercu... Dziś się dowiedziałem co... Nie wierze jak mogłem być takim idiotą i nie zauważyć tego wcześniej... Z innej strony nie wiem po co tak zawzięcie szukałem tego, co trzymało mnie tu w Buenos Aires. Teraz jak już wiem... Stwierdzam, że wolałbym nie wiedzieć. Niewiedza w tym przypadku była tu o wiele lepsza niż to co odkryłem... Oczywiście chodzi o Ferro... Mojego wroga numer jeden, który okazał się być powodem tego, że tak nie chce opuszczać kraju... Kiedy przyszła dziś do parku... Usiadła na ławce i spojrzała mi w oczy, pytając dlaczego nie cieszę się z trasy... Uświadomiłem sobie tylko tyle, że nie chcę rozstawać się z blondynką na całe sześć miesięcy... JAK?! Przecież to urojone. Dziewczyna, na której widok zawsze dostawałem obrzydzenia, z którą wiecznie się kłóciłem, krytykowałem i po prostu nienawidziłem miała zostać teraz moim oczkiem w głowie, moją miłością? Nie potrafię tego zrozumieć. Jak Ludmiła Ferro mogła tak bardzo zawrócić mi w głowie?! Jasne. Jest piękna i utalentowana, a z powodzeniem u chłopaków nigdy nie miała problemu, ale... dla mnie zawsze była najgorszą istotą jaką w życiu spotkałem. I teraz ta "najgorsza istota w moim życiu" jest powodem, przez który nie potrafię się cieszyć z mojej wymarzonej, wyśnionej trasy koncertowej? Chyba coś mi się stało. To musi być jakaś pomyłka. LUDMIŁA? To nie może do mnie dotrzeć...
Z moich jakże intensywnych rozmyśleń, wyrwał mnie dzwonek telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił Andres... Pewnie kolejny będzie się mnie wypytywał co się ze mną stało, a ja naprawdę nie mam ochoty z nikim dzielić się moim odkryciem. Sam nie wiem... Może liczę na to, że mi przejdzie. Tak. To taka moja cicha nadzieja... Po prostu nie wyobrażam sobie czuć coś do kogoś, kogo przez kilka lat darzyło się taką nienawiścią. I to odwzajemnioną.
Westchnąłem tylko i nadusiłem czerwoną słuchawkę... Trochę nie grzeczne, ale ostatnie czego w tym momencie potrzebuje to wysłuchiwanie pytań moich przyjaciół w stylu "Fede co z tobą?" " Dlaczego chodzisz taki zmartwiony?" " Zakochałeś się, czy jak?"
Na wszelki wypadek wyłączyłem telefon. Skręciłem w kolejną alejkę parku. Nie wiem, którą już. Ale po raz kolejny moje myśli naszła śliczna Argentynka... " Śliczna, cudowna, uzdolniona"... To jedyne słowa, które przychodziły mi teraz na myśl. Słowa, które opisywały Ferro... FEDERICO STOP. Muszę zapamiętać też, że nie bez powodu nienawidziłem jej odkąd się poznaliśmy. Przecież to wielka DIVA, mająca się za nie wiadomo jaką gwiazdę. Rozkapryszona, wiecznie mająca problemy, rozpieszczona bogaczka... I dlaczego mimo tego, że taka jest... że ZAWSZE taka była, ja... ja nadal myśląc o niej czuje to dziwne, nieopisane uczucie, które z jednej strony mi nie odpowiada a z drugiej nie zamieniłbym go na żadne inne... Miłość-Nienawiść. Heh. To chyba trafne określenie do tego co czuje do Lu.
Kocham? Niestety ( a może stety?) tak. Nienawidzę? W sumie nawet jej dobrze nie znam, ale... Myślę, że tak. Chociaż od pewnego czasu moja nienawiść do tej dziewczyny diametralnie maleje...
I co ja mam ze sobą zrobić? Pójść do niej i jej to powiedzieć? TA JASNE. "Hej Ludmiła... Słuchaj wiem, że od zawsze się nie lubimy, jesteśmy mega wrogami i zawsze robiliśmy wszystko przeciwko sobie, ale... kocham cię." Yhy. NIE MA MOWY. Moje głupie serce albo samo zapomni o tej dziewczynie, albo ja mu w tym pomogę. Ale NA PEWNO nie pozwolę sobie na to, żeby ją kochać. NIE MOGĘ. Nie ONA. NIE LUDMIŁA. Ale... serce nie sługa... A gdzieś głęboko w środku czuję, że wcale nie chcę o niej zapomnieć...
RANY CZŁOWIEKU. Widzisz co się z tobą dzieje?! Zaczynasz zaprzeczać sam sobie... O i jeszcze gadasz do siebie!
Zaczynam się zastanawiać czy jestem w stu procentach normalny. Ale chyba jednak nie.
Przed rozegraniem poważnej bitwy "ja kontra ja" powstrzymała mnie jakaś dziewczyna. Wyglądała może na 15 lat i na mój widok szeroko się uśmiechnęła i podbiegła do mnie wykrzykując moje imię.
- Aaaaaaaaa!- pisnęła kiedy już znajdowała się jakieś cztery metry prze de mną. - Nie wierze, nie wierze! FEDERICO! AAAAAAAAAAAAA!
- We własnej osobie.- zaśmiałem się.
- Możesz zrobić sobie ze mną zdjęcie? Jestem twoją wielką fanką.- spytała z błagalną miną, wyciągając swój telefon.
- Pewnie, że tak.
Nastolatka podeszła do mnie, a ja objąłem ją ramieniem. Tak właśnie wyglądały chyba z dwadzieścia selfie, które napstrykała.
- Dziękuje.- jeszcze raz przyjaźnie się uśmiechnęła i podeszła do czekających na nią rodziców, podekscytowana pokazując zdjęcia.
Poszedłem dalej mając nadzieję, że dam radę myśleć o czymś innym, ale moje próby były daremne. " O ale ładna dziś pogoda... Ludmiła taką lubi...", " Ale super, że trasa... PÓŁ ROKU BEZ FERRO" AAAAAA. Mam dość.
Warknąłem sam na siebie, co mnie nawet rozbawiło, i postanowiłem udać się do domu, bo nie wiem ile już krążę po tym parku, a naprawdę zrobiłem się głodny...

*Francesca*

- To było pyszne.- uśmiechnęłam się szeroko do Diego, kiedy trzymając się za ręce wyszliśmy z jednej z restauracji, którą odwiedziliśmy po raz pierwszy. - Nie wiem czemu nie przyszliśmy tu wcześniej.- dodałam, jednak miałam wrażenie, że Hiszpan myślami jest daleko stąd... - Jeszcze nigdy nie jadłam tak pysznych Empanadas Tacumanas. A moi rodzice i brat są kucharzami.- zaśmiałam się, ale nie odzyskując żadnej odpowiedzi, zdziwiona spojrzałam na chłopaka, który patrzył przed siebie, mocno zamyślony. - Diego!- wrzasnęłam mu do ucha, a ten się otrząsnął i spojrzał na mnie zdezorientowany.- Nie słuchałeś mnie.- odparłam.
- Wybacz kotek...- westchnął... Przyjrzałam mu się uważnie, z pełną powagą. Próbowałam chodź po części zrozumieć, co się dzieje w jego głowie, ale nic nie mogłam wymyśleć. Jedyne co widziałam to to, że jest czymś bardzo zmartwiony i, że to strasznie go trapi. Eh... marna ze mnie obserwatorka, ale mimo starań nic więcej nie potrafiłam wyczytać z jego mimiki twarzy.
Już chciałam otwierać usta, aby zadać mu pytanie, kiedy moich uszu doszedł męski głos.
- Hejka Fran. - to był głos Marco... - Cześć Diego...- mruknął, aż za bardzo jednoznacznie...
- Hej Marco...- uśmiechnęłam się nie pewnie, zatrzymując obok Meksykanina. Nie byłam w stu procentach pewna, jak powinnam się teraz zachować. Być miła dla Marco? A jeśli miałoby to spowodować rozdrażnienie Diego? Przecież doskonale pamiętam ich ostatnie spotkanie, które ledwo nie skończyło się bójką... A w tym momencie doskonale widać, że Marco nie jest zadowolony z obecności mojego chłopaka, dając nam tym samym do rozumienia, że wolałby być TYLKO ze mną co oznacza jeszcze bardziej utwierdza Hiszpana w przekonaniu, że mu się podobam... Czy mam być nie miła? Ale to by było wredne wobec Tavelliego. JENY... Czy on musiał się tu teraz pojawić?
- Fran słuchasz mnie!- jeden z chłopaków machnął mi dłonią przed oczami. Parę razy zamrugałam, aż w końcu skapnęłam się, że zrobił to Meksykanin.
- Tak... ym...- zawstydziłam się.- Nie...- westchnęłam.
- Spoko...- zaśmiał się. - pytałem tylko czy skończyłaś już piosenkę z dziewczynami?
- A... piosenka. Tak dokończymy ją dziś.- uśmiechnęłam się, kontem oka spoglądając na mojego ukochanego. Jakie było moje zdziwienie, gdy wcale nie ujrzałam go- tak jak się spodziewałam - z zaciśniętą szczęką i pięściami, powstrzymując się od wybuchu agresji... zamiast tego Diego stał wpatrzony w jeden punkt, którym była ławka obok Meksykanina i zdawał się kompletnie nie zwracać na nas uwagi...
- Super.- puścił mi oczko.
- Ta......... a co u ciebie? Dlaczego nie było cię w studio w zeszłym tygodniu?- spytałam przypominając sobie, że mojego kolego nie było na kilku zajęciach.
- A...- machnął ręką.- Dopadła mnie jakaś grypa.
- Lepiej się już czujesz?- specjalnie powiedziałam to zupełnie naturalnie, aby sprawdzić reakcje Diego, jednak wszystko było bez zmian. Nadal stał wgapiony w tą białą ławkę, jakby ta do niego przemawiała!
- Już lepiej w porządku. Dzięki.
- Nie ma sprawy- uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Dobra nie będę wam dłużej przeszkadzał. Lecę. Papa.- pomachał mi na odchodne i po chwili znikł za jedną alejką parku.
Zaczęłam się wpatrywać w swojego chłopaka, zastanawiając się, czy tylko udawał tak przed Maro i zaraz zacznie się lawina pytań zazdrosnego Diego, czy serio głęboko nad czymś myśli. No cóż. Wiedziałam już kiedy po kilku minutach, on wciąż stał lampiąc się w ten jeden punkcik. Westchnęłam i po raz kolejny dziś przypomniała mu o swoim istnieniu, machając przed jego nosem.
- Co jest Fran?- spytał nie zadowolony najwyraźniej, że przerwałam mu jego przemyślenia.
- Od paru minut stoisz jak kołek. Co się z tobą dzieje?
On nic nie odpowiedział. Objął mnie tylko ramieniem łapczywie przyciągając do siebie. Zmartwiło mnie to nie na żarty, Byłam już pewna, że dzieje się coś ważnego co chłopak chce prze de mną ukryć.
- Diego!- powiedziałam lekko podniesionym tonem, a ten spojrzał na mnie.- Powiedz  co chodzi.- Znów westchnął. Spuścił spojrzenie na nasze buty i dopiero po paru minutach spojrzał ponownie na mnie. - Muszę ci coś powiedzieć Francesca. Bo...- wpatrywałam się w niego jak w obrazek, czekając rozwinięcia wypowiedzi, której się nie doczekałam, ponieważ znowu nam przerwano.
- Diego!- Tym razem nie był to Marco. Ani żadna osoba, którą mogłam znać. Była to jakaś staruszka, idąca ku nam z entuzjazmem, a za nią wlókł się marudzący coś pod nosem starszy pan. Wyglądał jak starsza wersja Gregorio, co mnie rozbawiło, ale po chili zesztywniałam. Zdałam sobie sprawę, że podążają ku nam ci słynni dziadkowie Diego... Zapowiada się ciekawie. ALE SOBIE MOEMNT WYBRALI.
- O nie...- westchnął mój chłopak, ale i tak wiedziałam, że dziadkowie z jednej strony ratują go przed powiedzeniem mi o tej nurtującej go sprawie.
- Ale niespodzianka!- krzyknęła podekscytowana kobieta.- Ty pewnie jesteś ta cała Francesca.- zwróciła się do mnie, posyłając mi serdeczny uśmiech. - Ja jestem Carmen - babcia Diego.- wyciągnęła do mnie dłoń, a ja ją uścisnęłam.
- A ja Francesca bardzo mi miło. - jej entuzjazm przeszedł na mnie i prawie zapomniałam o tym, że mój chłopak ma dla mnie jakąś informacje. Kobieta wyglądała na naprawdę sympatyczną osobę. Zupełne przeciwieństwo jej męża, który nadal stał z miną a'la EBENEZER SCROOGE z "Opowieści Wigilijnej".
- A to...- tryskająca radością staruszka wskazała na swojego ukochanego.- A to mój mąż... Fabian- posłała mu znaczące spojrzenie, a ten coś bąknął i spojrzał na mnie.
- Dzień dobry.- uśmiechnęłam się przyjaźnie, ale ten prychnął tylko.
- Dobry.- mruknął niezadowolony.
Szczerze nie wiedziałam jak mam się w tej sytuacji zachować... Diego był widać zdenerwowany na dziadka, tak samo jak jego babcia, a ja stałam nie wiedząc jak zareagować na nieuprzejmość pana Fabiana.
- O co ci znowu chodzi?- westchnął Diego zirytowany. Myślę, że to było pytanie retoryczne, ale pan dziadek i tak udzielił odpowiedzi.
- Wciąż o to samo. Wiek, szkoła.- powiedział krótko i przybrał pozę naburmuszonego dzieciaka. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać...
- Bynajmniej jest Włoszką.- prychnął Diego. Raczej miało być to usłyszalne tylko dla niego, ale okazało się, że jego dziadek ma lepszy słuch niż by się mogło wydawać, patrząc na jego wiek.
- A co mi z tego, że jest Włoszką, skoro...- zamyślił się na moment.- Masz 16 lat?- zwrócił się do mnie, jakby zapominając, że przed chwilą miał się wykłócać z wnukiem.
- Tak...- odpowiedziałam niepewna, a przecież w 100 procentach wiedziałam, że mam szesnastke.
- Świetnie.- znowu mruknął.- Nie doczekam się tych wnuków.- jęknął ledwo słyszalnie.
- Co wy wszyscy o tych dzieciach?- westchnął Diego.
- Wszyscy tylko nie wy. W ogóle nie interesuje was wasza przyszłość.
- A właśnie, że interesuje. Ja robię karierę, Fran kończy szkołę i też zrobi karierę. Zobaczymy co później. Do tego czasu mam jeszcze parę lat.- odparł zdenerwowany Hiszpan.
- Bla bla bla- zaczł go przedrzeźniać dziadek. - Gdyby nie ta wasza zakichana kariera już za jakieś dwa, góra trzy lata miałbyś normalną rodzinę.
- Ahaaaa Dla ciebie normalna rodzina to taka, w której w wieku 19 lat ma się dzieci.
- A bo kiedyś tak było.
- Dobre słowo.- warknął .- KIEDYŚ. HALO! Witamy pana w rzeczywistej teraźniejszości.
- A...- mruknął.- Kiedyś nie było tyle tych rozwodów i tyle tego wszystkiego. Brało się za żonę, bo mężczyzna jej potrzebował. Zakochał się i myślał o rodzinie. A wy? Niedojrzałe pół mózgi, którym tylko imprezy i sława w głowie. E tam.
- Fabian...- skarciła go żona. -przesadzasz.
- Ja nie przesadzam. Ja stwierdzam, że mam rację, ale co mam do gadania. Nikt już starych zgredów nie słucha. Eeeeee tam.- machnął ręką i znów zaczął mówić coś do siebie.- Ale w sumie... - zaczął w końcu.- Stwierdziłem, że poznam cię lepiej dziecko.- zwrócił się do mnie i nawet lekko uśmiechnął.- Co prawda nie spełniasz moich warunków podstawowych...
- Dziadku...- Diego spojrzał na niego morderczo.
- Czyli nie możesz planować z nią na razie rodziny bo jest za młoda i ty też masz jakiegoś bzika na punkcie tej całej muzyki... - kontynuował.- Ale... masz warunek nad to. Jesteś Włoszką i wydajesz się całkiem sympatyczna. Proponuje wspólną kolację dziś wieczorem.
- Fran dziś nie może. Idzie do przyjaciółki na noc. Muszą DOKOŃCZYĆ PIOSENKĘ. - Wyraźnie podkreślił ostatnie słowa i uśmiechnął się pod nosem.
Staruszek nie dał wyprowadzić się z równowagi.
- W takim razie jutro. Tak stwierdziłem. Do zobaczenia.- ten już poszedł w przeciwną stronę, a jego żona jeszcze mnie uścisnęła i szepnęła przeprosiny za męża, po czym ruszyła za nim.
- Przepraszam cię za niego.- jęknął Hiszpan.
- Nie ma za co.- zachichotałam.- Jest zabawny.
- Jeżeli przez zabawny, masz na myśli irytujący... to tak.- zaśmiał się i objął mnie w tali.
- Kochanie....- zaczęłam.- Miałeś mi coś powiedzieć, zanim się zjawili...
Mój chłopak ciężko westchnął...




Hejka!!!!
UDAŁO SIĘ. Jest Sobota i jest rozdział. Mam nadzieję, że w następnym tygodniu również coś dodam ;)
Zapraszam was do zakładki ZAPYTAJ BOHATERÓW, która czeka na wasze pytania :)
Zapraszam też na mojego drugiego bloga, na którym pisze opowiadania z przyjaciółką. Właśnie skończyłyśmy jedną historię i zaczęłyśmy drugą a pierwszy rozdział, również pojawi się dziś.
http://diecesca-naxi-opowiadania.blogspot.com/
PS. Na tym blogu jest konkurs więc zapraszam do udziału ;)
Ok to chyba tyle na dzisiaj. Zapraszam do komentowania ;)
BUŹKA!


LOVCIAM DIECESCE













 








sobota, 21 listopada 2015

Capitulo 40

*Diego*

Reszta kolacji minęła na dość dziwnie napiętej atmosferze. Oczywiście dzięki mnie. Z jednej strony byłem z siebie dumny za dogadanie dziadkowi, z drugiej już się szykowałem na ostrą wymianę słów, pomiędzy mną a moim tatą... Kiedy tylko skończyłem moją porcję szybko wstałem od stołu, zabierając z niego swoje naczynia i skierowałem się w stronę kuchni.
- Diego.- zatrzymał mnie naburmuszony głos taty. Wgapiony w talerz, zastygłem w bezruchu, nie odwracając się w stronę stołu.- Dokąd?- zapytał.
- Skończyłem.-odparłem obojętnie.
- Nie posiedzisz z nami?- zadał kolejne pytanie. W jego głosie z każdym słowem narastała irytacja. Czekałem tylko, aż skończy mu się cierpliwość.
- Jutro mam wcześnie próbę. - uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy usłyszałem, że dziadek coś mruknął. Postanowiłem spojrzeć na domowników i gości. Obie kobiety miały zaciśnięte szczęki, martwiąc się najwyraźniej, aby ich nadpobudliwi mężowie, zaraz nie wybuchli. Za to oni, właśnie się do tego szykowali.
- Idź już.-bąknął ojciec. Nie powiem, że nie było mi troszkę żal, że po raz kolejny nie udało mi się spowodować do utraty cierpliwości przez któregoś z panów, no ale z drugiej bynajmniej mogę już pójść na górę, wziąć telefon i napisać do mojej księżniczki.
Powędrowałem do kuchni i włożyłem do zmywarki brudne naczynia, po czym wyszedłem z niej i jak najszybszym krokiem-wręcz biegiem, powędrowałem na schody, a po chwili już znalazłem się w mojej sypialni. Rzuciłem się na łóżko i sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni po komórkę.
Wyszukałem numer mojej dziewczyny, który zresztą mam na szybkim wybieraniu.

Cześć Bella ;) Jak widzisz przetrwałem kolacje z dziadkami, ale nieźle sobie naskrobałem heh.

 
Zadowolony wcisnąłem wyślij i jednym kliknięciem, znalazłem się na tapecie mojego telefonu.


Uśmiechnąłem się sam do siebie. To niesamowite, że widziałem Włoszkę, parę godzin temu, a już niesamowicie się stęskniłem... Bardzo ją kocham. Nigdy nie kochałem żadnej innej dziewczyny tak jak kocham Fran... W ogóle nie jestem do końca pewien czy którąkolwiek z moich dziewczy kochałem. To był zawsze krótki związek... Polegający na jednym... Wiem, ze robiłem źle i zdałem sobie z tego sprawę jak zacząłem współpracę. Wtedy musiałem ostro dbać o swoją reputację, zresztą nie tylko ja. Chłopacy też nie byli swego czasy święci, no ale byliśmy młodzi i głupi. W każdym razie żałujemy błędów popełnionych za czasów szkolnych. Nie chcę mi się o tym myśleć... Wróćmy do Fran... No właśnie... Wierzę w to, że prawdziwie można zakochać się tylko raz. I jestem pewien, że moją miłością na całe życie jest moja dziewczyna. Nie mam najmniejszych wątpliwości. Mam ogromne szczęście, że przyszło mi się zakochać w takiej cudownej dziewczynie, a nie w jakiejś idiotce...
Moje rozmyślenia przerwał dźwięk przychodzącego SMSA.

Hej przystojniaku ;* Bardzo się cieczę, że dałeś radę. Ale co zrobiłeś, że masz przeskrobane, co?

Już miałem zamiar odpisywać, ale do mojego pokoju jak tornado wpadł tata.
- Powiedz mi Diego...- zaczął nie za głośnym krzykiem, pewnie żeby dziadek nie słyszał.- Co to miało być?!
- Ale co?- prychnąłem i kompletnie ignorując ojca, zacząłem odpisywać swojej dziewczynie, jednak on już czerwony ze złości, wyrwał mi telefon z ręki.
- Ej...- wstałem z łóżka i wyciągnąłem dłoń, aby oddano mi moją własność.
- Nie zachowuj się jak dziecko!- wrzasnął, tym razem tak donośnie, że zapewne nie tylko mama i nasi goście go usłyszeli, ale co najmniej połowa osiedla.
- Ja zachowuje się jak dziecko?- zaśmiałem się sarkastycznie.
- Tak, właśnie tak zachowałeś się w stosunku do dziadka.
- A on jak się zachowuje?- ja również bardzo się zdenerwowałem. - Krytykuje moją karierę, moje marzenia, moje pasje i w ogóle wszystko co ze mną związane!
- Wiesz jaki jest dziadek...- powiedział lekko spokojniej.
- A ty wiesz jaki jestem ja! Nie dam sobie wejść na głowę. ZDAJE SIĘ, ŻE MAM TO PO TOBIE!
- NIE KRZYCZ NA MNIE!
- Sam zacząłeś.
- Postaraj się chociaż nie zwracać uwagi na gadanie dziadka. Proszę cię. Chyba, że chcesz żeby ten tydzień był masakrą.- Chodź ta propozycja była kusząca, postanowiłem przystać na propozycję taty.
- Ok... westchnąłem.- A teraz oddaj mi telefon, chcę odpisać Fran.
- Apropos...- O nieeeeeee........
- Rozmawiałeś z nią o poznaniu z dziadkami?- rozpromienił się w przeciągu paru sekund. on serio myśli, że tym, że Francesca jest Włoszką zaćmi to, ze jestem piosenkarzem, a ona jest młodsza i uczy się w Studio?
- Tak.- postanowiłem zostawić swoje racje dla siebie i już dziś nie psuć mu po raz kolejny humoru.
- I co?- w jego oczach pojawiły się iskierki. Zdaje sobie z tego sprawę, ze to nic innego jak nadzieja na polepszenie moich relacji z dziadkiem.
- Nic. Jeszcze z nią o tym porozmawiam, ok?
- Dobra.- westchnął i skierował się w stronę wyjścia.
- Telefon.- przypomniałem, a ten oddał mi komórkę i wyszedł z pokoju.

Właśnie miałem o to rozmowę ;) Powiedzmy, że wkurzyłem dziadka... XD Opowiem Ci jutro, zgoda? Przyjdę po ciebie do szkoły :*

Ok ;) Dobra Dieguś spadam się myć, a później spać. Mam wcześnie lekcje, a znasz mnie. Muszę wstać co najmniej 2 godziny wcześniej HiHi.
Buźka skarbie :* Kocham cię :)

Ja ciebie też. pa kochanie :*

Po raz kolejny jak jakiś debil, zacząłem się uśmiechać do ekranu. Moja mała księżniczka. Tęsknie po paru godzinach rozłąki... Co j zrobię jak pół roku jej nie będę widział... Trzeba porozmawiać z chłopakami, czy któryś z nich powiedział już swojej dziewczynie o trasie... Ciekawe, który był taki odważny, bo ja nie mam pojęcia jak i kiedy to zrobić...

*Ludmiła*

Siedziałam sobie na pięknej polance. Nigdy wcześniej nie widziałam piękniejszej. Nie wiem gdzie to było. Soczyście zielona trawa, piękne kwiaty i strumyk, w którym płynęła krystalicznie czysta woda. Chłodny wiaterek rozwiewał moje włosy, a słońce przygrzewało... Było wręcz idealnie i nagle... Poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach. Odwróciłam głowę i ujrzałam najpiękniejszego mężczyznę na ziemi... Federico Pasquerlli... Na jego twarzy widniał cudowny, śnieżnobiały uśmiech, który od razu został prze ze mnie odwzajemniony. Chłopak usiadł obok mnie obejmując ramieniem, a ja oparłam głowę o jego tors. W takiej pozycji znajdowaliśmy się pewien czas... Moje serce biło jak oszalałe... W końcu on pocałował mnie w czubek głowy, a ja podniosłam ją. Teraz patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
- Ludmiła ja...- zaczął.
- Tak?- spytałam, a ten przybliżył się do mnie...

W tym oto momencie, nad moim uchem rozległ się znienawidzony prze ze mnie odgłos. Cholerny budzik, który miałam ochotę wyrzucić przez okno, ale że nie chciało mi się wstawać po prostu go wyłączyłam i przekręciłam się na drugi bok. I dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie co właśnie mi się przyśniło. Roztrzęsiona usiadłam na łóżku... KOSZMAR! Czy istnieje możliwość, że sen, który jest koszmarem, może być zarazem przyjemnym snem? Bo tak się właśnie czułam. Przyjemny koszmar? Chyba, że to wcale nie był koszmar... LUDMIŁA ŚNIŁO CI SIĘ, ŻE KLEISZ SIĘ DO FEDERICO! TO PRZECIEZ MUSIAŁ BYĆ KOSZMAR...
Moje myśli krzątały się mi po głowie. Najlepiej będzie jak o tym śnie zapomnę.
Nadal oszołomiona wstałam z łóżka i podeszłam do garderoby, tradycyjnie zastanawiając się CO UBRAĆ? W końcu zdecydowałam się na ten zestaw:


i bardzo zadowolona z wyboru, udałam się do łazienki, gdzie przesiedziałam jakąś godzinę, szykując się do wyjścia.
Kiedy już JAK ZWYKLE wyglądałam oszołamiająco wyszłam z pomieszczenia i udałam się do jadalni, gdzie czekało już na mnie śniadanie i reszta domowników.
- Dzień dobry.- powiedziałam i usiadłam na swoim miejscu.
- Dzień dobry.- usłyszałam chórek, składający się z Violetty, Germana i mojej mamy.
- Lud...- zaczęła moja rodzicielka.- Wszystko w porządku.
- Jasne, ze tak.- spuściłam głowę. Czy moje roztargnienie związane ze snem, aż tak bardzo rzuca się w oczy?
- Na pewno?
- Tak...- westchnęłam.- Po prostu źle spałam.- Ok. Nie było to do końca prawdą, bo spało mi się super, ale co miałam powiedzieć? Chyba nie jak było serio. I to jeszcze przy siostruni. HA. JASNE.

Śniadanie zjadłam w wielkim pośpiechu i szybciej niż zwykle wyszłam z domu. Potrzebowałam odetchnąć świeży powietrzem, bo od tego myślenia miałam dość, a to dopiero 08:00...
Wolnym krokiem udałam się w stronę szkoły... W połowie drogi dostrzegłam Federico, siedzącego na ławce. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się oprzeć. Musiałam podejść. Co więcej. Usiąść koło niego.
- Hej...- wymamrotałam.- Można się dosiąść?
- Przecież już usiadłaś.- uśmiechnął się do mnie.
- No tak... Mogę sobie pójść...- wstałam, ale Włoch złapał mnie za nadgarstek.
- Zostań.- posłał mi taki cudowny... znaczy OBLEŚNY uśmiech.
- Wszystko ok?- spytałam- Wyglądasz na przygnębionego.
- W sumie chyba mogę ci powiedzieć...- Nic nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym, aby kontynuował. - Razem z chłopakami jedziemy w trasę. Wszystko pięknie, cudnie i w ogóle, ale... to całe pół roku.- on posmutniał, a w moich oczach NIE WIEM CZEMU pojawiły się łzy. I to nie takie łzy szczęścia. Coś mnie zakuło w sercu i poczułam ogromny smutek. Spuściłam spojrzenie w dół i zacisnęłam pięści, aby powstrzymać się od płaczu, który za dużo by teraz sugerował.
- Ludmiła...- złapał mnie za podbródek i podniósł głowę do góry, tak że patrzyłam mu w oczy.- Wszystko ok?
- Tak... Jasne.- posłałam mu uśmiech. Co z tego, że sztuczny i ledwo wymuszony.
- Czemu tak bardzo martw cię wyjazd?
- Sam nie wie...- przyjrzał mi się uważnie, po czym nagle poderwał się z ławki i wymamrotał coś, że musi iść i wręcz pobiegł do wyjścia z parku...
W tym momencie dałam upust emocjom. Łzy leciały mi z oczu strumieniami, a mnie nie obchodził rozmazany makijaż. Cieszyłam się w tym momencie, ze tak nagle zniknął, bo nie wiem ile jeszcze wytrzymałaby udając, ze wszystko jest OK. Nie wiem co się ze mną stało. Kiedy powiedział, ze wyjeżdża... I ten sen...Mam tylko nadzieję, że to nie ta MIŁOŚĆ, o której każdy teraz bełkocze. NIE! Ludmiła Ferro nie może się zakochać! A już na pewno nie w FEDERICO...

*Francesca*

- Vilu! - krzyknęłam kiedy zobaczyłam moją przyjaciółkę, wchodzącą do STUDIO. Ta odwróciła się i zaczęła rozglądać, aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na mnie, a na twarzy pojawił szeroki uśmiech.- Hej.- przywitałam się z nią, buziakiem w policzek.
- Hejka.- odpowiedziała mi, wciąż uśmiechnięta.
- Jak po urodzinkach?- zapytałam.- Tata skapnął się, że nasz kochany zespół zainwestował w alkohol?- zaśmiałam się.
- Nie.- odetchnęła z ulgą.- Zero podejrzeń na całe szczęście. Dobrze, ze odebrał mnie jak już wszyscy wyszli, bo gdyby zobaczył w jakim stanie jest Leon... - zamyśliła się na chwilę, a później wzdrygnęła. Chyba pomyślała sobie co by było jakby German się dowiedział. Nie chciałabym być wtedy na miejscu przyjaciółki, a już na pewno nie na miejscu Verdasa. - Leon nie były już jego wymarzonym i wyczekanym zięciem.- zachichotała, a ja razem z nią.
- Możecie nie stać na przejściu?- odezwała się jedna z dziewczyn. stojąca obok nas. Miała zamiar wejść do szkoły, ale my zagradzałyśmy jej drogę.
Spojrzałam na nią. Była to jedna z dziewczyn z trzecich klas. Nie znałam jej za dobrze, raczej tylko z widzenia, ale w naszej szkole miała miano tej NIEZNOSZĄCEJ sprzeciwu. Taka druga Ludmiła, ale dużo, dużo gorsza.
- Ymm... Jasne.- chciałam uniknąć konfliktu i po prostu się odsunąć.
- Wystarczyło powiedzieć przepraszam...- wymamrotała Violetta i już chciała zrobić krok do przodu, aby wejść do budynku, ale Alisa - bo tak nazywał się starsza Argentynka, złapała ją za ramię. Przełknęłam ślinę.
- Możesz mnie zostawić? - Castillo zwróciła się do niej JESZCZE przyjaznym tonem. Moja przyjaciółka nie lubiła kłótni, ale nie dawała sobie wejść na głowę.
- Myślisz, że jak jesteś dziewczyną Leona to ci wszystko wolno?- ta wręcz na nią wrzeszczała. SUPER. Kolejna psycho-fanka chłopców.
Violetta ironicznie zaśmiała się pod nosem, po czym wyrwała się starszej koleżance i dumnym krokiem pomaszerowała przed siebie. Ja zaśmiałam się z całej sytuacji.
- Ty też myślisz, że skoro jesteś dziewczyną Diego, to jesteś lepsza?
Postanowiłam nie być jak zwykle szarą myszką. Zachowanie przyjaciółki tak mnie ośmieliło, ze pokręciłam głową, westchnęłam i tak jak ona dumna poszłam do szkoły, zostawiając zdezorientowaną Alise przy drzwiach.
Vils złapałam na korytarzu i razem byłyśmy rozbawione akcją.
Po chwili do Studia weszła nasza "koleżanka" i rzuciła nam parę morderczych spojrzeń, na co my wybuchnełyśmy niekontrolowanym śmiechem. Sama byłam zdziwiona swoją reakcją, ale tak właśnie było.
Alisa była już kompletnie rozwścieczona. Całemu zajściu przyglądało się paru uczniów, którzy coś do siebie szeptali. Spojrzałam na Volette znacząco. Ona wiedziała o co mi chodzi. Puściła mi oczko i obie, w tym samym czasie odwróciłyśmy się w druga stronę i poszłyśmy do sali, gdzie zaczynały się zajęcia ze śpiewu.




Witam ponownie :)
Słuchajcie umówmy się na jakiś termin. Może będę rozdziały dodawała co Sobotę? Pasuje wam taki układ? Oczywiście z góry przepraszam, bo pewnie czasem nie będę miała czasu, ale to wszystko będę wam na bieżąco wyjaśniać XD
Właśnie... Mega przeprosiny, bo ostatnio nie komentowałam waszych blogów, ale sami widzicie ledwo wyrabiam się z napisaniem mojego, a mam jeszcze 2 bloga z przyjaciółką i yyyyy no...
Wybaczcie postaram się lepiej zorganizować sobie czas, ale jestem w takiej klasie, że mam pełno nauki i KAŻDY NACZCZYCIEL Z KAŻDEGO PRZEDMIOTU, przypomina nam CO CHWILE ze materiału jest sporo i mało czasu wiec nie ma luzu a jednak chce jakies dobre swiadectwo mieć...
Ok nie zanudzam was. Wiem ze na pewno rozumiecie :*
Lece papa ;)


LOVCIAM DIECESCE




















 










czwartek, 12 listopada 2015

Capitulo 39

*Francesca*

Siedziałam sobie u siebie w pokoju, na łóżku z laptopem na kolanach i w pidżamie, z gorącą czekoladą w ręku. Co z tego, że jest już po południu? Z imprezy Violi tata ( bardzo niezadowolony) odebrał mnie o 03:00 nad ranem. Zanim wróciliśmy, ja się ogarnęłam i przede wszystkim zanim usnęłam było już koło 05:00. Wstałam sobie o pierwszej i tak leżę. Ubiorę się na obiad. Czyli w sumie teraz muszę się już ubierać. Westchnęłam ciężko i już miałam odkładać laptop na szafkę nocną, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę.- powiedziałam i spojrzałam na wejście, w którym stał uśmiechnięty od ucha Diego. Zrobiło mi się wstyd, że ogarnął się szybciej o de mnie.
- Witaj leniu.- zaśmiał się i podszedł do mnie muskając mój policzek.
- Ty już na nogach?- nie kryłam zdziwienia. Myślałam, że kac nie da mu wstać do jutra.
- Tak.- zaśmiał się.- Musiałem.- westchnął. - Za jakieś pół godziny przyjedzie tata z dziadkami, którzy przylatują do nas z Hiszpanii.-  mina.
- To chyba dobrze?
- Niestety.- usiadł obok mnie.- Długa historia. Nie dogaduje się z nimi najlepiej. Znaczy z dziadkiem nie dogaduję się najlepiej?
- Dlaczego?- drążyłam.
- Opowiem ci to kiedy indziej dobrze? Nie mam za dużo czasu, a nie przyszedłem tu bez powodu.
- No mów...- zmarszczyłam brwi
Hiszpan głęboko westchnął i spuścił głowę w dół. Wyglądał na zawstydzonego.
- Chciałem cię przeprosić za ta akcje na urodzinach Violetty...- picie kakała podczas kiedy to mówił, był jednym z najgorszych pomysłów, bo zaczęłam się krztusić. Nie sądziłam, że to pamięta. Był pod wpływem alkoholu.
-Daj spokój...
- Nie Fran...- spojrzał na mnie.- To było beznadziejne. Naprawdę bardzo cię przepraszam.
- Diego mówię serio. Nie ma sprawy. Zresztą. Grzecznie odpuściłeś, kiedy powiedziałam NIE.- Zaśmiałam się próbując rozładować napięcie. Kąciki jego ust uniosły się ku górze.
- No tak, ale no wiesz. Byłem pijany i... o. Głupio mi.
- Daj spokój. Nic się nie stało, ok?
- Na pewno?
-No dobra. Możesz coś zrobić, żeby mi wynagrodzić to zachowanie.- zachichotałam wskazując na swoje usta.
Hiszpan pokręcił tylko głową i złożył na moich wargach słodziutki pocałunek.- Wybaczam.
- To dobrze.- pocałował mnie jeszcze raz.- Dobra Franuś wybacz mi skarbie, ale muszę już lecieć. Dziadkowie. Zdzwonimy się później, co?
- Jasne.- uśmiechnęłam się, a on wyleciał z mojej sypialni. Zaśmiałam się i spojrzałam na laptop na kolanach. Westchnęłam głęboko i zamknęłam go niechętnie wstając z łóżka. Dobra. Nie można marnować tak pięknego dnia. Na pewno znajdę sobie coś do roboty. Ale najpierw. Poranne czynności, które co prawda wykonam po południu, ale co tam. Zabrałam z szafy ten zestaw:

i poszłam do łazienki, gdzie wzięłam zimny prysznic, a następnie ubrałam się zrobiłam delikatny, w sumie niewidoczny makijaż i doprowadziłam do porządku moje włosy. Kiedy weszłam z powrotem do sypialni była dopiero 14:30. Kompletnie nie miałam planów na dzisiejszy dzień, a raczej na jego resztę. W końcu Diego nie ma czasu, Vils na pewno odpoczywa po imprezce, a Camilla jest u swojego chłopaka. Po krótkim namyśle postanowiłam, że w końcu zrobię dziś coś pożytecznego.  Otworzyłam moją szafę i wysypałam n podłogę wszystkie ubrania. Było ich naprawdę sporo. Ale ze mnie bałaganiara. Nie całe 3 miesiące w Buenos Aires a moja szafa już była zapchana, pozwijanymi na odwal rzeczami.
Włączyłam sobie radio i usiadłam na podłodze, zaczynając wszystko dokładnie składać, a niektóre rzeczy i prasować bo były makabrycznie pogięte.
Tak jak planowałam zajęcie dość zajęło mój czas, ponieważ kiedy skończyłam, mama zawołała mnie na obiat. Zadowolona ze swojej pracy zeszłam na dół.
- Zrobiłam w szafie porządki.- oznajmiłam dumna, wchodząc do kuchni.
- O jak miło. Mówiłam ci o tym od paru dni.- zaśmiała się mama.
- Oj wiem, wiem. Wybacz mamo. Byłam zabiegana.
- Wiem córcia, wiem. Zrobiłam pizze.
- Pysznie.- klasnęłam w dłonie i usiadłam do stołu.- Tato?
- Tak?
- Kiedy masz zamiar jechać do Włoch, do Luci?
- W przyszłym tygodniu, a dlaczego pytasz?
- Tak z ciekawości, a poza tym pamiętasz... Miałam pojechać go odwiedzić.
- Ah tak, zapomniałem. - zamyślił się.- Ale wiesz Fran nie wiem kiedy wrócę. Musimy załatwić z Lucą wszystkie formalności i takie tam. Poszukać paru nowych pracowników...
- Rozumiem...- westchnęłam. Aż sama w to nie wierzę, ale naprawdę stęskniłam się za moim bratem. Co prawda często się kłóciliśmy i w ogóle, ale jednak się stęskniłam. I za Włochami też... Za rodziną... Chciałabym ich odwiedzić.
- Jak tylko wrócę, porozmawiamy z Lucą o twoim przyjeździe dobrze?- uśmiechnął się pocieszająco. Chyba zauważył moje przygnębienie. Dobrze wiedział, że z bratem miałam bardzo dobre kontakty. Zawsze mnie wspierał, bronił, pomagał, krył jak coś przeskrobałam. Teraz nasze relacje uległy lekkiej zmianie, ale nie można mieć w życiu wszystkiego. Opuściłam Włochy i rodzinę, aby poznać tu owych wspaniałych przyjaciół, spełniać marzenia w Studio, i przede wszystkim spotkać Diego... Bez którego już nie wyobrażam sobie życia.
- Jasne.- odwzajemniłam jego uśmiech, a zaraz potem na stole pojawiła się moja ulubiona pizza.
- Smacznego.- powiedziała mama i zajęła swoje miejsce.
- Smacznego.- odpowiedzieliśmy z tatą.
- A właśnie.- przypomniało mi się.- Czy mogę jutro nocować u Violi? Mamy piosenkę do dokończenia. W sensie Ja, Violetta i Camilla.
- Ja nie widzę problemu.- odpowiedziała mama.
- Pewnie.- dodał tata.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się do nich i zabrałam się za mój kawałek pizzy.

*Andres*

Kiedy ogarnąłem się po imprezie u Vilu, zadzwoniłem do mojej dziewczyny, prosząc ją o spotkanie... Chciałem mieć już z głowy mówienie jej, że wyjeżdżam na 6 miesięcy w trasę. Umówiliśmy się u niej w domu. Stwierdziłem, że to lepsze rozwianie niż w miejscu publicznym.
Na miejsce doszedłem po niecałych 30 minutach, bo naprawdę szedłem bardzo wolno, w ślimaczym tempie układając w głowie to, jak jej o tym powiem.
Zadzwoniłem do drzwi, które otworzyła mi Polka.
- Hej skarbie.- musnęła mój policzek.
- Cześć...- odpowiedziałem smutno.
- Co jest?- zapytała otwierając drzwi szerzej, abym wszedł do środka.
- Jesteś sama?
- Tak.- usiedliśmy na kanapie w salonie. - Co się dzieje?
- Posłuchaj... Wczoraj dowiedzieliśmy się z chłopakami, że wyjeżdżamy w trasę...- spuściłem spojrzenie.
- Kochanie to cudownie.- pisnęła.- Kiedy?
- Nie wiem. Ale wiem ile będzie ona trwała... - jej entuzjazm opadł. Zmarszczyła czoło.- 6 miesięcy.- wyznałem w końcu. Spojrzałem na dziewczynę. Na jej twarzy malował się smutek. W oczach zbierały się łzy, aby już po chwili spłynąć po zazwyczaj różowych, a teraz bladych jak ściana policzkach. Miałem wrażenie, że zaraz mi tu zasłabnie.
- Po roku?
- Tak pół roku.- chciałem ja przytulić, ale ona się wyrwała.
- Zgodziłeś się?
- Jeszcze nie. Chciałem najpierw porozmawiać z tobą... Co o tym sądzisz?
- Co sądzę ? - jęknęła.- Jedź. To twoje marzenie...- spuściła wzrok.
- Matylda jeśli nie chcesz, abym jechał to...
- Jasne, że nie chce. Ale nie chcę cię zatrzymywać.
- To mam jechać, czy nie?- zgubiłem się już.
- Zrób co chcesz Andres...
- Nie rozumiem.
- To twoja decyzja.
- Nasza.
- Znasz moją odpowiedź.
- Matylda...
- Zostaw mnie proszę.
- co?
- CHCĘ BYĆ SAMA.
- Ale...
- Wyjdź Andres.
Westchnąłem i wstałem z kanapy, podchodząc do drzwi. Jeszcze raz zerknąłem na moją dziewczynę, ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, ona odwróciła spojrzenie. Zrezygnowany wyszedłem.



*Diego*

Na moje szczęście, kiedy dotarłem do domu zastałem w nim tylko mamę, bp taty z dziatkami jeszcze nie było. Oczywiście kobieta krzątała się po kuchni, starając przygotować się jak najbardziej znakomity obiad dla tego starego zgreda. Znaczy dziadka...
- Nareszcie jesteś.- warknęła. Jeny... przyjeżdżają rodzice ojca i od razu każdy w ty domu robi się wredny.- Nakryj do stołu. Przydaj się na coś Diego.
- Dobra...i po kiego te nerwy? Mama rzuciła tylko na mnie pioronujące spojrzenie i zabrała się za dalsze przyrządzenie ulubionej potrawy dziadka.-prychnąłem tylko i wziąłem z szafki talerze, układając je na stole w jadalni, a następnie zrobiłem to samo z sztućcami, szklankami i sokami. Kiedy ustawiłem ostatni sok pomarańczowy drzwi wejściowe otworzyły się. Westchnąłem ciężko i ze sztucznym uśmiechem ruszyłem przed siebie.
- Witaj babciu.- uśmiechnąłem się serdecznie do starszej kobiety, która swoją drogą bardzo lubię.
- Cześć wnusiu.- odpowiedziała pieszczotliwym głosem i zaczęła mnie ściskać i obcałowywać.- Ale ty wyrosłeś.
- Przestań się z nim tak ciaćkać.- burknął jak zwykle nie zadowolony dziadek.
- Daj spokój nie widziałam wnuka od... zamyśliła się na chwilę.- Od Wielkanocy.- popatrzyła na mnie z pretensjami.
- Takiego masz wnusia.- oczywiście dodał swoje trzy grosze dziadek.
- Wiem babciu, ale miałem naprawdę dużo pracy. Koncerty i do tego płyta. W tym roku nie miałem wakacji. - uśmiechnąłem się przepraszająco.- Tak naprawdę nie miałem ani trochę wolnego czasu.
- Rozumiem, rozumiem.
- A ja nie rozumiem.- prychnął staruszek.- Bawi się w wielką gwiazdę pop.- stanął z założonymi rękoma. - Nie ma już w ogóle czasu dla rodziny. Ja w twoim wieku już z babką...
- Tak, tak wiem. Brałeś ślub. Ale czasy się zmieniły i w moim wieku się raczej ślubu nie bierze.
- Jestem ciekaw czy w ogóle się doczekam twojego ślubu.- burknął nie zadowolony.
- Czy ty już na wstępie musisz robić mi wyrzuty o moją pracę?
- Co ty nazywasz chłopcze pracą...?
- Może usiądźmy?- zaproponowała mama wskazując na jadalnię. - Na pewno jesteście głodni, ja już idę wyciągnąć zapiekankę z pieca. Twoją ulubioną.- uśmiechnęła się do dziadka. Ku mojemu zdziwieniu w ciszy poszliśmy do stołu, ale tam znów zaczęła się jazda.
- To co Gregorio? - zaczął.- Wnuków się nie doczekasz.
- Doczekam.- zaśmiał się nerwowo. Niech tylko Francesca skończy szkołę, prawda?- spojrzał na mnie błagalnie, a ja zaśmiałem się pod nosem.
- O masz dziewczynę?- uśmiechnęła się babcia.- Ile ma lat? Od jak dawna jesteście parą?- I się zaczyna lawina pytań. Nie jestem pewien czy chce ją tu przyprowadzać...
- Ma 16 lat. Rezem jesteśmy od dwóch miesięcy. A nazywa się Francesca.
- Ja stwierdzam...- oto przedstawiam państwu wymądrzanie się dziadka.- Że jest dla ciebie za młoda. Przecież jak ona skończy szkołę w wieku...- Spojrzał na mnie,
- 19  lat.- podpowiedziałem.
- No właśnie. To ty będziesz miał już 22. Będziesz dojrzały. Powinieneś mieć już żonę i dzieci. Znajdźmy ci inną.
- Ha.- zaśmiałem się. No możesz pomarzyć.
- Diego...- warknął ojciec mordując mnie spojrzeniem.- Grzeczniej.
- Ta...- westchnąłem.
- Ale tato...- zaczął zdenerwowany ojciec. Chciało mi się śmiać. Koleś ma ponad czterdziestkę, a jeszcze tłumaczy się tacie jak jakieś dziecko, które coś przeskrobało trzymajcie mnie bo nie wytrzymam normalnie.- Francesca jest naprawdę bardzo inteligentną i miłą dziewczyna. No i jest Włoszką....- uciął.
- Oooooo Ja stwierdzam.- i ten słynny tekścik.- Że można zrobić wyjątek i przymknąć oko na różnice wieku. Bynajmniej dziewczynę sobie porządną znalazł. Jest rodowitą Włoszką? Pewnie było jej smutno opuszczać kraj.
- Tak. Przeprowadziła się tu z rodzicami, a mieszkała w Milano.
- Hmmm Włoszka... No... nieźle, nieźle. Muszę cię pochwalić.
Mój tata cieszył się jak głupi, a ja tak bardzo miałem ochotę palnąć coś fajnego... A w sumie. Co mi szkodzi...
- Tak. Ale bardzo cieszyła się, że tu jedzie, bo jej marzeniem było dostać się do studia, a teraz jest jego uczennicą.
Tata zacisnął szczękę, mama wytrzeszczyła oczy, babci spadł widelec, dziadek zachłysną się wodą, a ja powstrzymywałem się od śmiechu patrząc na nich wszystkich.
- Coś ty powiedział?
- No tak. Więc ja nie wiem dlaczego wy tak planujecie, że jak skończy szkołę będzie ślub i dzieci.-naprawdę bardzo mnie to bawiło.- Fran nie bez powodu uczy się w studiu, Ma zamiar zajmować się w przyszłości muzyką. Poza tym, ma ogromny talent, więc to wręcz pewne, że za trzy lata ty się prawnuków nie doczekasz. No chyba, że będzie wpadka, ale nie martw się. Teraz jest tyle zabezpieczeń, że to wręcz nie możliwe jest.
- Słucham?
- To co słyszałeś. Młodzi jesteśmy dzieci nie planujemy.
- To, ze ona będzie miała 19 lat, to ok. Ale ty będziesz miał już 22. - robił się czerwony, a mnie zaczęła jego gadka irytować.
- Życia mi układać nie będziesz. Ojcem sobie dyktuj jak ci na to pozwala, mną nie. Jestem dorosły, mogę robić co mi się żywnie podoba. Kocham Fran i będę z nią. A na ślub i dzieci mam jeszcze sporo czasu. Wyobraź sobie, że najpierw zajmę się swoją karierą, późnij karierą Fran, a na koniec pomyślimy o rodzinie. Zgoda? - uśmiechnąłem się sztucznie.
- Co za niewychowany bachor.- warknął.
Tata spojrzał na mnie z wyrzutem. Ale mi się oberwie...











HEJ HEJ.
Trochę mało Andresa ale trudno już :) Długo nie było rozdziału więc dodaje to, co mam :D
Mam nadzieje, ze się podoba.
Jeśli macie jakieś pytania do mnie, albo do któregokolwiek z bohaterów ( nawet do dziadka Diego XD) to serdecznie zapraszam do zakładki zapytaj bohaterów :*
Ok ja się z wami żegnam :)
Buziaczki:***


LOVCIAM DIECESCE















środa, 28 października 2015

Capitulo 38

*Francesca*

Zaraz po tym, jak z Diego wróciliśmy z dworu, on poszedł do Federa się NAPIĆ, a ja poplotkowałam sobie z Cami.
Mojego ukochanego odnalazłam po parunastu minutach. A właściwie on odnalazł mnie, kiedy dobierałam się do żarcia.
- Kochanie...- szepnął mi do ucha.- Mogę ci cos pokazać? - wyciągnął do mnie dłoń i spojrzał na mnie uwodzicielskim wzrokiem. Co on odwala?
- Yyyyyyy...- zawahałam się na moment.- No ok...- wzruszyłam ramionami i złapałam jego rękę.
Zaczęliśmy przepychać się przez tłumy, aż doszliśmy do SCHODÓW?
Nie wiedzieć po co mój chłopak, zaciągnął mnie na piętro, gdzie znajdowały się pokoje. Oczywiście tata Vilu jak już wynająć cały lokal, musiał wynająć również kilka pokoi, ponieważ niektórzy ze starych znajomych Vils, są zza miasta.
- Po co tu przyszliśmy? - zmarszczyłam czoło. - Chcesz ze mną porozmawiać a na dole jest za głośno?- zaśmiałam się.
- Powiedzmy.- uśmiechnął się i podszedł bliżej mnie. Z zadziwieniem patrzyłam co mój głupek odstawia, ale TEGO SIĘ NIE SPODZIEWAŁAM.
Nie stąd nie z owąd wziął mnie na ręce i zaczął całować. Na początku byłam zdziwiona, ale później zaczęłam oddawać pocałunki, zarzucając mu ręce na szyję. Z początku nie myślałam o niczym, a fakty połączyłam w logiczną całość, dopiero jak Hiszpan otworzył drzwi do jednego z pokoi, wchodząc tam i je zamykając.
Kiedy mądra ja zorientowałam się co Diego ma zamiar zrobić, leżałam już na łóżku, a on siedział na mnie nie przestając mnie całować.
Nie wiem co się ze mną stało, ale zamiast się wyrywać, zaczęłam całować go z jeszcze większym zapałem. Co lepsze zaczęłam nawet odpinać guziki od jego koszuli, podczas kiedy on zabierał się za zamek od mojej sukienki...
Było cudnie, ale na całe szczęście JESTEM CHODŹ TROCHĘ INTELIGENTNA i odwróciłam głowę w inną stronę. NIE, NIE, NIE. Mój pierwszy raz z Diego po pierwsze nie może być podczas kiedy on jest pijany! A po 2...  BEZ ZABEZPIECZENIA?!?!?!?!?!? Zerknęłam na niego. Patrzył na mnie zdezorientowany. Kiedy już odwróciłam głowę w jego stronę od nowa zaczął mnie całować, ale odepchnęłam go lekko.
- Diego...- szepnęłam.- Zejdź ze mnie proszę. - Dobrze, że jest zgaszone światło, bo pewnie jestem czerwona jak burak.
- Co?- zdziwił się.
- Zejdź.
Ku mojemu zaskoczeniu Diego nie protestował tylko zszedł ze mnie i usiadł obok. Myślałam, że pod wpływem alkoholu będzie się sprzeciwiał, ale nie...
Wstałam do pozycji siedzącej.
- Co jest?- spytał gładząc mnie po ręce, a mnie przeszły dreszcze.
- Nie mogę...- spuściłam spojrzenie.- Nie będę tak ryzykowała. Jesteś pijany... Ja... nie chcę żeby to tak wyglądało...
- Nie mogłam dobrać słów.
- Skarbie...- złapał mój podbródek.- Franuś, ale wiesz, ze ja jestem kompletnie świadomy?
- Tak, ale... jednak. Poza tym nie będę ryzykowała ciążą.- popatrzył na mnie ze zdziwieniem , a po chwili zajarzył.
- Oj... nie przemyślałem tego. - zaśmiał się.
- Zabawne.- prychnęłam.
- Oj nie denerwuj się tak. - musnął mój policzek.
- Dobra...- odgarnęłam włosy za uch.- A teraz... Możesz zapiąć tą sukienkę z powrotem? - odwróciłam się do niego plecami.
- A mogę rozpiąć do końca?- zaśmiał się, a ja strzeliłam go w ramię.- Oj dobra, dobra...- zachichrał się i w końcu zapiął ten zamek.- zadowolona?
- Tak. - wyszczerzyłam zęby.- Idziemy?- wstałam z łóżka.
- Moment...- zaśmiał się zapinając koszulę.- Teraz.- ujął moją rękę.
- Diego czekaj.- zatrzymałam go w połowie drogi.- Dziękuję.
- Za co?
- No, ze nie naciskasz. I że jesteś świadomy.- zaśmiałam się.
- Czyli jak będę trzeźwy, to...
- Diego...
- Dobra, dobra.- musnął moje usta, i oczywiście musiał rękoma zjechać poniżej pasa.
- HERNANDEZ!
- Jaki ty masz pisk.- zatknął uszy. - Już się tak nie denerwuj. Chodź. Wracajmy do reszty.

*Broduey*

Obudziłem się z niemałym bólem głowy. Nawet nie trudziłem się w otwieraniu oczu. Mruknąłem tyko niezadowolony i przyłożyłem do twarzy poduszkę. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że wczoraj była imprezka urodzinowa Violetty. Nieźle zabalowaliśmy z chłopakami. Ale nie mogliśmy dłużej znieść myśli rozstania z ukochanymi na tak długo. One zaczęły podejrzewać, że coś nas trapi, więc... No właśnie. Popiliśmy sobie TROSZKĘ. Ej no bez przesady. Świadomości nie straciłem. pamiętam całą imprezę, zaczynając od przyjścia z Cami, kończąc na tym, jak odebrał mnie ojciec, kiedy po niego zadzwoniłem nad ranem.
- Dzień dobry.- usłyszałem cichy chichot najpiękniejszej dziewczyny na tej ziemi, więc momentalnie odwróciłem głowę w stronę drzwi. Oczywiście kosztowało mnie to, kolejnym bólem głowy, ale było warto. Zobaczyłem moją ślicznotkę uśmiechniętą od ucha do ucha i z drewnianą tacką w ręku, a na niej talerz z jajecznicą, chlebek posmarowany masłem i sok pomarańczowy.
- Co tu robisz?
- Tak się wita własną dziewczynę, która natrudziła się ze zrobieniem ci tego śniadania? - odłożyła wszystko na moją szafkę nocną i założyła ręce na biodrach, udając urażoną.
- Masz rację kochanie. - wstałem do pozycji siedzącej i szybko chwyciłem rudowłosą w pasie przyciągając do siebie, tak, że ja znów leżałem, a moja księżniczka na mnie.
Złączyłem nasze usta w pocałunku, który ze słodkiego przerodził się w bardziej namiętny. Zacząłem rękoma jeździć po plecach Argentynki, a ona oderwała się o de mnie.
- Takie powitanie może być kochanie?- musnąłem jej policzek.
- Jak najbardziej.- zeszła ze mnie i wzięła do rąk tackę.- Jedz bo wystygnie.
- Dobrze ale powiedz co tu robisz? Tata cię wpuścił? Właściwie która godzina?
- Jest 15:00, a twój tato jest w pracy, dlatego przyszłam. Po wczorajszej imprezie nie mogłam zostawić cię samego w domu.- zaśmiała się.
- Dobrze zrobiłaś.- puściłem jej oczko.- I śniadanko do łóżka... Chyba częściej będę imprezował.
- O nie! W taki układ nie wchodzę.- zagroziła mi palcem.
- Niech będzie...
- Kocham cię.
- A ja ciebie...- i w tym momencie przypomniało mi się, że niedługo będę musiał powiedzieć jej o... o trasie. NIE TERAZ. Nie w takim momencie. Ja jestem na pół trzeźwy, taka atmosfera. NIE. Pogadam jeszcze z chłopakami... W końcu prawie każdy też musi powiedzieć to swojej dziewczynie, dlaczego ja mam być pierwszy, tylko dlatego, że moja ukochana jest taka cudowna, że przyszła się mną zaopiekować?
- Co się dzieje?- złapała mój podbródek. Zdałem sobie sprawę, ze od paru minut lampię się w prawie pusty talerz.
- Zamyśliłem się tylko.
- Nad czym?
- Nad nami...- palnąłem. Od razu zauważyłem niepewność na twarzy Cam.- W dobrym sensie.- wybrnąłem. O tym, że cię kocham i zawsze chcę być blisko ciebie.
- Ja ciebie też kocham.- uśmiechnęła się uroczo, zarzucając ręce na moją szyję i mocno przytulając.
- Co dzisiaj robimy?- Zapytałem niechętnie wstając z łóżka.- Bo mam nadzieje, że spędzamy dzień razem?- uśmiechnąłem się do rudowłosej.
- Jeżeli masz ochotę.- zatrzepotała rzęsami.
- Mam. Ale najpierw daj mi się ogarnąć.
- Ok. To widzimy się za pół godziny w salonie?
- Za pół godziny?- roześmiałem się. -Kotek... Myślisz, że spędzam w łazience aż połowę mniej czasu niż ty? Nieeee. Widzimy się w salonie za parę minut.
- Dobrze. - zachichotała.

Westchnąłem i udałem się do łazienki. Cieszę się na spędzenie czasu z moją księżniczką, ale nie wiem co ze sobą zrobić... Cały czas myślami jestem gdzie indziej. Myślami jestem w trasie koncertowej, pół roku bez Kamili, a przede wszystkim... moje myśli krążą wokół rozmowy z dziewczyną o tym wszystkim. Cały dzień będę czuł na sobie ciężar, że moja ukochana myśli, że zawsze będziemy razem mega super szczęśliwi, a ja... wyjeżdżam. Nie wiem czy Cami to zaakceptuje. Zresztą... Nie będę się jej dziwił jak ze mną zerwie. Wiem, ze nie kocha, ale ma 16 lat, a ja jestem jej pierwszym poważnym chłopakiem. Może uznać, że związek na odległość nie przejdzie. Chociaż z drugiej strony...zależy jej na mnie, a to znaczy, że tak nie postąpi. Prawda?
Zanim się spostrzegłem byłem już na dole. Aż tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem jak wykonałem wszystkie poranne czynności. Obym się tak nie wyłączał przy Cams.
- Jestem kochanie.
- 6 Minut.- Rudowłosa nie kryła zdziwienia. - 6 minut? W 6 minut to ja nawet włosów dobrze nie umyje.- zaśmiałem się tylko i musnąłem jej policzek.
- Jestem bardziej zaradny.
- Wredny!- walnęła mnie z poduszki.
- Jaki jestem?- złapałem jej nadgarstki i zbliżyłem twarz do buzi Argentynki.
- Słodki.- zachichotała i pocałowała mnie.
- To rozumiem.

*Diego*

- Nareszcie wstałeś.- burknął ojciec zalewając kawę wodą.
- Miłe powitanie.- odpowiedziałem tym samym tonem, ziewając.
- A jakie ma być? - odwrócił się w moją stronę. Był bardzo niezadowolony. Wracasz nad ranem, drzesz się na cały dom, że już jesteś, wali od ciebie alkoholem i kładziesz się spać, jakby nigdy nic.
- Nie przesadzaj.- podrapałem się po policzku. - Robisz aferę z niczego.
- Niczego?- wrzasnął.
- Jestem dorosły.
- Mieszkasz pod moim dachem.- bąknął.
- Robisz mi problem, bo w wieku 19 lat zaszalałem na urodzinach przyjaciółki? Serio?- prychnąłem podchodząc do lady, aby nalać sobie wody.
- Nie robiłbym z tego takiej afery gdyby nie fakt, że dziś niedziela i chyba zapomniałeś co dzisiaj jest.- spojrzałem tylko na niego i zamyśliłem się. Nie. Za Chiny sobie przypomnieć nie mogłem o co chodzi.- No właśnie.- spojrzał na mnie karcąco. - DZISIAJ przyjeżdżają dziadkowie, w odwiedziny. Zostają na tydzień. Wiedziałeś o tym.
Palnąłem się w czoło. Kompletnie zapomniałem o odwiedzinach rodziców ojca. Taaaa już wszystko jasne czemu tata zrobił awanturę o imprezę. Mój ojciec jest bardzo surowy, prawda? NOOOO Nie ma tego tak od tak. Wyobraźmy sobie teraz jego rodziców, dwa razy bardziej jak on. Mowa o dziadku. Bo on to masakra. TYDZIEŃ Z NIM POD JEDNYM DACHEM?! Toż to wybuchnie. On nie wie co to ZABAWA. Twierdzi, że jak był w moim wieku to miał już rodzinę i dobrą pracę. Więc jest chyba jasne, że jak tylko dowiedział się o mojej nauce w Studio, a później o KARIERZE, w jego oczach spadłem i to BARDZO. Oczywiście ojciec też miał gadane, że taniec? Że nauczyciel w takiej szkole? Ale ostatecznie dziadek stwierdził, że ojciec tylko naucza, więc nie jest sławny, ma rodzinę, zarabia pieniądze... Czyli może być, tym bardziej, że według niego zawód nauczyciela ( oczywiście surowego i wymagającego), jest bardzo dobrym zawodem. W ogóle ubzdurał sobie, że ja jako jego jedyny wnuk ( tata ma same siostrzenice, więc od jego strony ja same kuzynki) będę prawnikiem, czy tam lekarzem. HA. Nigdy nie zapomnę jego miny jak dowiedział się, że zaczynam naukę w Studio. (Tu również wina została zwalona na ojca, bo on w niej uczy, więc według dziadka przez to tym bardziej zainteresowało mnie to miejsce.) Już nie wspominam o jego minie jak dowiedział się o mojej karierze. Uuuuuuuuu hahahaha. Dla niego każda kariera związana ze sławą ( ok. nie każda. Przecież są sławni muzycy muzyki klasycznej i takie tam, ale sława typu aktor, piosenkarz, model, itd.) jest beznadziejna, nie przydatna i bla bla bla. Wkurza mnie takie jego poronione gadanie. To moje życie.  Ale on wie lepiej. No HALO. Mamy 21 wiek, a on myśli, że my nadal żyjemy w czasach, kiedy dziwne było, żeby dziewczyna założyła spodnie!
- Co taki zdziwiony stoisz?- warknął znowu, a ja się otrząsnąłem.
- Zapomniałem.- mruknąłem niezadowolony. Musze znaleźć sobie parę zajęć poza domem na te parę dni...
- Wiem. - Wziął łyk kawy, którą właśnie przygotował. - Ja za moment wyjeżdżam odebrać rodziców z lotniska. Weź się trochę ogarnij dobra?- nadal miał nieprzyjemny ton głosu.
- A gdzie mama?- zmieniłem temat.
- Musiała zajść na chwil do szkoły, bo dyrektor ją poprosił o jakieś papiery, ponieważ do jej klasy dochodzi ktoś nowy, czy coś tam.- machnął ręką. - W każdym razie wróci, zanim pojawię się w domu z naszymi gośćmi.
- Taaa...- bąknąłem.
- Mówię poważnie Diego. Weź prysznic, ubierz się, spryskaj perfumami...
- Może jeszcze garniak założyć i zrobić włosy na żel?- prychnąłem z ironią.
- Chodzi mi o to, żeby nie było ani śladu po twojej wczorajszej imprezie.
- Dobra, dobra.  - podniosłem ręce w geście obronnym.- Ale jak chcesz żebym się wyrobił, daj mi się najeść.- wskazałem palcem na lodówkę, której ie mogłem otworzyć, bo ojciec się o nią opierał.
Ten westchnął i usiadł na krześle przy stole. Po chwili milczenia znowu się odezwał.
- Diego...
- Co?- tym razem ja westchnąłem.
- Zachowuj się proszę. Wiesz jaki jest mój ojciec.
- Bardzo podobny do mojego.- mruknąłem, ale on puścił tą uwagę mimo uszu.
- Możesz chociaż postarać się dobrze zachowywać.- Nic nie odpowiedziałem.- Diego...
- Dobra.- odwróciłem się do niego zrezygnowany.- Będę grzeczny.
- Wiesz...- zaczął. CO ZNOWU?- Tak sobie myślę, że może by tak przedstawić im Francescę?
- No nie żartuj. - jęknąłem z rezygnacją.- Tylko nie to. Wiesz jaki on...
- Ale...- przerwał mi. - Dziadkowi zależy na rodzinie, wnukach i takich tam, a Fran to twoja w sumie pierwsza poważniejsza dziewczyna. Poza tym po ojcu mam dużo. Dobrze wiesz, że dziadek kocha Włochy. A ona jest Włoszką... I na dodatek tato uwielbia ich język i kulturę i... jego marzeniem było kiedyś tam zamieszkać. Myślę, że poprawiło by to twoją ocenę u niego.
Patrzyłem na niego jak na debila. Co jakiś czas tylko mrugałem. Jak upewniłem się, że skończył, krótko odpowiedziałem.
- Nie.
- DIEGO!
- NIE
- DLACZEGO?
- BO NIE! - Brnąłem dalej. Jednak on spojrzał na mnie znacząco. CZEMU BO NIE NIE MOZE BYĆ DOBRYM ARUMENTEM?- NIE NIE NIE. Dziadek narobi mi siary. Zresztą nie lubi mnie. Zacznie jeszcze gadać coś Fran. Zresztą nienawidzi tej naszej całej muzyki a moja dziewczyna tez ma w planach karierę z tym związaną.
- No tak... Ale...
- NIE
- NO DIEGO
- NIE
- SYNU
- NIE
- DIE...
- ZASTANOWIE SIĘ I POGADAM Z FRAN,A LE NICZEGO CI NIE OBIECUJE!
- Dziękuje.- zdecydowanie się rozpromienił.
Szybko dopił kawę i odłożył kubek do zlewu.
- Ok...- wybiegł z kuchni.- Ja jadę po tych moich staruszków, a ty weź się w garść i się ogarnij. Wracamy za jakąs godzinę, więc nie masz za dużo czasu. Masz wyglądać jak zawsze, a nie jak ktoś kto jest po całonocnej imprezie, tak?
- Ty weź już idź, bo oni zdążą wrócić do Hiszpanii zanim po nich wyjedziesz.
- Zabawne.- odparł z ironią i wyszedł.
Ja tylko westchnąłem zrezygnowany i zacząłem przygotowywać żarełko...
ZAPOWIADA SIĘ DŁUUUUGI TYDZIEŃ.






Hej ludzie.
Nie było mnie chyba znowu długo. Nie wiem nie liczyłam nawet.
Po 1 mam do was pytanie. Załatwmy najpierw formalności. Umawiamy się na jakiś konkretny dzień, co jakiś czas( nie wiem co tydziń albo co dwa) żeby się pojawiał rozdział, czy wlicie, żeby to było takie sponaniczne jak do tej pory?
Decyzja kochani nalży do was mi obie wersje odpowiadają.
Co do rozdziału Fran i Broduey wyszli krótko, ale postarałam się żeby nadrobić to perspektywą Diego.
Hahahah nwet nie miałam tego dziś pisać, ale tak mnie tchnęło i przyszedł mi do głowy pomysł . XD
Poooowiedzmy, że postaram się żeby było zabawnie XD
Pewnie większość z was myślała, że to dziś. Capitulo 38 i... 1 noc Dieceski, ale nieeeee! Hahahaha yy. nie teraz. jeszcze nie :)
Ok ja już spadam.
Mam nadzieję, że wam się podoba. Piszcie w komentarzach co myślicie i co z tymi rozdziałami? Spontan czy nie spontan XD

LOVCIAM DIECESCE






ZAPRASZAM.

Hejka.

Jak już pewnie niektórzy was czytali na drugim blogu, który piszę z przyjaciółką moja druga BFF :) założyła bloga.
Nie. Nie jest to blog ani z opowiadaniami, ani o Violettcie. Jest to blog o życiu. Opowiada o sobie, odpowiada na pytania, doradza... Taki mały internetowy pamiętnik. Hym... Dowiecie się więcej jak już na niego wejdziecie.
Naprawdę polecam zajrzyjcie tam i polecajcie bloga znajomym. 
Tutaj macie linka:

http://zyciegeni.blogspot.com/?m=1

SERDECZNIE ZAPRASZAM :*

poniedziałek, 19 października 2015

Heeeej!!!!!

ZAPYTAJ BOHATERA!!!!!!!!!!!

Jak już pewnie zauważyliście, bądź nie na blogu jest nowa zakładka. ( Dzięki mojej kochanej przyjaciółce, bez której by tej zakładki nie było, bo kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać XD DZIĘKUJE KOCHANA!!!! )

możecie tam zadawać pytania do postaci, na każde uzyskacie odpowiedź!!! ZAPRASZAM... ;D

poniedziałek, 12 października 2015

Capitulo 37

*Diego*

NASTĘPNY DZIEŃ

Obudziłem się dziś baaaardzo wcześnie. Zdecydowanie ZA wcześnie. Jaki normalny nastolatek musi wstawać w Sobotę o 05:00?! A no tak. Sławny nastolatek, który musi iść na próbę chyba nie jest normalnym... No cóż. Nie wiem jak to zrobiłem, ale w końcu wywlokłem się z łóżka. Oczywiście wszystkie poranne czynności zajęły mi maks 15 minut.
Bardzo cicho, aby nie obudzić rodziców, zszedłem na dół i postanowiłem przygotować sobie tosty z dżemem. Po śniadaniu zabrałem moją torbę i wyszedłem z domu i skierowałem się w stronę garażu. Ponieważ zostało mi jeszcze 10 minut, postanowiłem, że dziś nie przejdę się do wytwórni piechotą, a pojadę samochodem...
To był genialny pomysł, bo na miejsce z powodu niezłych korków, dojechałem na ostatnią chwilę, więc pospiesznie udałem się do sali prób.
Wszedłem do środka i zauważyłem, że wszyscy moi przyjaciele już tam są.
- Cześć chłopaki.
- Hej Diego.- przywitali się ze mną.
- Wszyscy?- zapytał Leon, z lekka zniecierpliwiony.
- Ej...- zaśmiał się Andres.- A co ci się tak spieszy?
- Sory... Ale zależy mi żeby wszystko poszło szybko i zwinnie, bo jakbyście zapomnieli, dziś są urodziny Violetty i mam zamiar zobaczyć ja, zanim zacznie się jej imprezka.
- No tak...- przytaknął mu Federico. - Ok chłopaki. Zaczynamy.
Próba serio poszła nam bardzo dobrze. Chyba pierwszy raz od dawna... Byłem na maksa z nas zadowolony.
Kiedy mieliśmy przerwę i prowadziliśmy zawziętą dyskusję na temat urodzin Castillo, do sali wszedł nasz menadżer
- Siemka chłopaki.- przywitał się z nami z takim entuzjazmem, że każdy zaczął się mu przyglądać. Jednego jestem pewien. MA DLA NAS DOBRE WIEŚCI.
- Heeeeej...- powiedzieliśmy wszyscy, a ten się zaśmiał.
- Słuchajcie. Jak skończycie próbę, to przyjdźcie do mnie do gabinetu. Razem z Valentino mamy dla was wieści...
Mega mnie tym zdziwił. Valentino to szef całej wytwórni... A Mayson- nasz menadżer przychodzi cały w skowronkach i mówi, że mamy do nich przyjść... Dziiiiiwne...
- Ok.- pierwszy odezwał się Broduey. To my kończymy przerwę i w sumie za niecałą godzinę mamy koniec próby.
- Super. Jak skończycie widzę was u siebie. - uśmiechnął się do nas promienie i wyszedł z pokoju. Uuuuuuu.  Wiadomość musi być co najmniej tak ważna i świetna jak ta o sławie w krajach Europejskich.
Widać było, że moi przyjaciele też zastanawiają się nad tym samym co ja, więc postanowiłem ich z tego wyrwać.  W końcu trzeba było zacząć próbę.
- Chłopaki! - Oni od razu oprzytomnieli i spojrzeli na mnie.- koniec rozmyślania o ważnej wiadomości Mayson'a. Dowiemy się szybciej jak skończymy się zastanawiać i zabierzemy się do pracy.
Oni przyznali mi rację i podeszli do swoich instrumentów.

- ok koniec na dziś. - oznajmił Maxi odkładając pałeczki na bok.
- Idziemy do Mayson'a! - Andrés poleciał do drzwi z prędkością światła.
- Halo...- Broduey się zaśmiał.  Może najpierw posprzątamy?
- Właśnie. - przyznał mu rację Federico,  a Argentyńczyk ze zrezygnowaniemzzabrał się za porządki.
Oczywiście schowane instrumentów zajęło nam mniej niż 10 minut wiec już po chwili staliśmy na przeciwko menadżera i dyrektora.
- No to jesteśmy. - odezwał się Leon.
- chcieliście nam coś powiedzieć. - dodałem.
Mężczyźni spojrzeli na siebie znacząco.
- pamiętacie jak mówiłem wam o tym, że planujemy wasza trasę koncertową?
- tak. - nie churek.
- No i... jakbyście mieli czas i chęci zajrzelibyscie na oficjalną stronę waszego zespołu, gdzie widnieje pewna ankieta... - popatrzył na nas  wyrzutem.  Spojrzałem na chłopaków i oni tak jak ja byli zdziwieni co oznacza, że nie mają pojęcia o jakiejś ankiecie.
- jaka ankieta? - spytał Brazylijczyk.
- Zrobiliśmy ankietę o nazwie "gdzie powinien odbyć się koncert All for you." Daliśmy tam kraje z Ameryki Południowej oraz Europy.  Wszystkie dostały po parenascie tysięcy głosów.
Galy prawie wyszły nam na wierzch.
- Juz wiecie co chcemy wam powiedzieć?  - głos przejął dyrektor ale my byliśmy w szoku i nie mogliśmy nic z siebie wydusic.  Koncerty w Europie i Południowej Ameryce czyli...
- Za parę tygodni wyjeżdżacie w waszą pierwszą trasę koncertową.
Mnie i moich przyjaciół dopadł kompletny wybuch EUFORII.
Zachowywaliśmy się jak małe dzieci, które właśnie wygrały jakaś grę ze starszymi. Po prostuooddalił nam kompletnie. Gdyby nie to, że jednak trochę chamowalismy, bo byli tu Mayson i dyrektor,  to pewnie pokój byłby teraz w powietrzu.
- Rozumiem, że się panowie zgadzają.- zaśmiał się dyrektor.
- JASNE.- Znowu chórek...
- W takim razie, czeka was niesamowita, półroczna przygoda.
Od razu przestaliśmy się cieszyć jak debile i stanęliśmy jak wryci w ziemię, wyszczerzając oczy.
- ILE?! - Wydarliśmy się, zaszczycając mężczyzn ponownym chórkiem.
- No pół roku.- nasz szef był wyraźnie zdziwiony naszym zachowaniem. Od razu przestał się uśmiechać i patrzył na nas uważnie.
- Jak to?!- krzyknął Maxi.
- Normalnie.- westchnął Mayson.- A wy myśleliście, że ile taka trasa po obu kontynentach może trwać?! Wywiady, spotkania z fanami... w niektórych krajach koncert w kilku miastach. - zaczął wyliczać, z coraz to bardziej podniesionym tonem.
- Dobra chłopaki... - dyrektor odchrząknął. - Widzę Mayson, że masz z nimi parę spraw do obgadania.- spojrzał na niego znacząco. Widać było, że nie jest zadowolony z przebiegu sytuacji.
Skierował się ku drzwiom i już po chwili zniknął za nimi, a nasz menadżer spojrzał na nas gniewnie.
- Co wy sobie wyobrażacie?! - zaczął się drzeć.- Odstawiacie jakieś szopki przy szefie i moim i waszym! Jak wam coś nie pasuje,  możecie zerwać współpracę z naszą wytwórnią! Już nie jesteście dzieciakami uczącymi się w studiu! Teraz to wasza praca! Wasz zakichany obowiązek, to starć się zdobyć coraz większą popularność. Udało się zyskać tak wielu fanów w tak krótkim czasie i to wasza decyzja czy to uszanujecie i dobrze wykorzystacie, czy olejecie! DOROŚNIJCIE!- Nabuzowany wyszedł z gabinetu. Miałem wrażenie, że nas zaraz rozszarpie... Wszyscy byliśmy zaskoczeni jego wybuchem agresji. Staliśmy nie ruchomo.
- On ma rację.- moich uszu dobiegło westchnięcie Federico.
- To nie tak, że ja nie chcę. - odpowiedział mu Leon.- To super. Trasa... spełnienie marzeń. Ale... Nie wyobrażam sobie zostawić Violetty na pół roku...- posmutniał.
- Dokładnie.- poparłem przyjaciela.- Gdyby nie Fran, nadal bym był przeszczęśliwy z trasy koncertowej. Nawet rocznej. Ale co z Francescą?
- Dziewczyny się załamią...- dopowiedział Feder.
- A ja tez nie dam rady zostawić MATYLDY...- Andres prawie ryczał...
- Co robimy?- westchnął Maxi.- Trzeba z nimi porozmawiać.
- Nie ma sensu.- odparł Verdas.- I tak powiedzą, ze mamy jechać, bo to nasze marzenia...
- Dokładnie...- poparłem go.
- Ale powinniście z nimi porozmawiać za nim się zgodzimy na 100%... przecież jak podpiszecie umowę, a nie uzgodnicie tego z nimi, będą myślały, że ich decyzja się nie liczy. I tak powiedzą, że macie jechać, chociaż by wolały żebyście zostali, ale jednak... Yh logiki kobiet nie zrozumiesz. Ja sam jej nie rozumiem.- zaśmiał się Fede, próbując rozładować atmosferę.
- Ta...- odparł Maxi. - Tak musimy zrobić.
Po tych słowach drzwi się otworzyły, a do pomieszczenie weszli zdenerwowani mężczyźni...
- Jaka decyzja?- spytał niepewnie nasz menadżer.
- Ok...- powiedział Włoch.- Wstępnie mówimy tak, ale... - ostudził ich zapał.- Najpierw musimy dokładnie przeczytać umowę i porozmawiać z paroma osobami, jasne?
- Oczywiście!- teraz oni zaszczycili nas chórkiem.
- To my się zbieramy.- powiedziałem.
-DO WIDZENIA!- Pożegnaliśmy się z nimi i wyszliśmy z gabinetu...
- Chłopacy...- zaczął Leon jak już mieliśmy iść w swoje strony.- Możecie rozmawiać z dziewczynami nie dziś? Będą miały złe humory, a są urodziny Violetty...
- Pewnie stary.- powiedział Maxi.- Zachowujmy się normalnie. Nie będziemy psuć naszej przyjaciółce szesnastki.
- Dzięki.
Każdy poszedł do swoich domów...  Miałem cholernie mieszane odczucia.
Z jednej strony trasa, fani, sława, muzyka... to spełnienie moich marzeń. EUROPA. Jak zakładaliśmy zespół było to naszym wielkim marzeniem, które od spełnienia dzieli kroczek... Ale z drugiej strony stała najważniejsza osoba w moim życiu... Pół roku bez przytulenia jej, pocałowania, złapania za ręce, słodkiego oddechu... To będzie męczarnia nie tylko da mnie, ale co najgorsze... dla niej... wiem, że będziemy pisać, rozmawiać przez telefon, kamerki i będę ją odwiedzał jak tylko znajdę sekundę, a jak wrócę będzie tak jak jest, ale to nie to samo... Moja księżniczka będzie smutna, a ja nie umiem bez niej żyć. Z 2 strony będę cholernie żałował jak nie pojadę w tę trasę... oj... czemu ona nie może jechać ze mną?! Nie... To byłby już egoizm. Ma tutaj swoją ukochaną i wymarzoną szkołę, która dla niej jest spełnieniem marzeń... OK HERNANDEZ. WEŹ SIĘ W GARŚĆ. OBIECAŁEŚ COŚ KUMPLOWI. NIE ZEPSUJ URODZIN VILS. Z takim postanowieniem otworzyłem furtkę i przeszedłem przez szary chodnik, trzy małe stopnie i w końcu od kluczyłem drewniane drzwi. Rodzice pojechali do znajomych, więc w domu było pusto. W tym momencie odpowiadało mi to całkowicie. Zadowolenie ojca i śmiech matki dobiłyby mnie teraz całkowicie.
Poszedłem na górę i wszedłem pod prysznic, a później zacząłem szykować się na urodziny Castillo...

*Violetta*

- NO jesteś nareszcie!- rzuciłam się na szyję mojemu chłopakowi, który obiecał przyjść wcześniej i ( lekko spóźniony) dotrzymał słowa.
- Witaj skarbie.- uśmiechnął się do mnie najpiękniej jak potrafił, ale znam go zbyt długo. Widzę, że jest czymś bardzo zdenerwowany. Nikt oprócz mnie nie byłby wstanie tego zobaczyć, ale ja to po prostu wiem.
- Violka...- westchnął. Nie przejmuj się... Po prostu nie jestem przekonany czy spodoba ci się prezent o de mnie.- zaśmiał się nerwowo, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem.- Spełnienia marzeń złotko.- wyciągnął zza pleców bukiet czerwonych róż, oraz małą torebeczkę, w której znajdował się prezent.
- Jakie piękne.- pisnęłam wąchając kwiaty.- Dziękuje.- szepnęłam i mocno się w niego wtuliłam. Sama już nie wiem czy chodziło tylko o ty, czy o coś jeszcze... A może histeryzuje niepotrzebnie? Jak to zwykle ja? Zapewne tak jest, ale coś mi nie gra... Oj VILS! Jakby Leon miał coś ważnego do powiedzenie powiedziałby ci to...
- Może otworzysz...- z rozmyśleń wyrwał mnie śmiech chłopaka. - Bo padnę z nerwów.
- Tak.- oderwałam się od niego i wyciągnęłam z torebeczki, małe, różowe pudełeczko w fioletowe kwiatki.- Już samo opakowanie mi się podoba.- zaśmiałam się i otworzyłam wieczko. Zatkało mnie. W środku był cudowny, srebrny naszyjnik a na nim zawieszka w kształcie serca... Jednak to nie wszystko. Na sercu było: V&L...
Byłam wdzięczna, że nie zrobiłam jeszcze makijażu, bo zaczęłam ryczeć jak dzieciak.
- Nie podoba ci się?- zaśmiał się.
- Jest cudowny.- powiedziałam zachrypniętym głosem.- Dziękuje.- przytuliłam się do chłopaka.
- Vio...- do salonu weszła Olga.- AAAA!- wrzasnęła. - Została ci tylko godzina do przyjęcia, a ty jeszcze nie gotowa?! Dawaj te kwiaty wstawię je do wazonu, a ty marsz na górę.- roześmiałam się tylko i pocałowałam Leosia w policzek.
- Poczekasz na mnie?
- Pomogę Oldze.- zadeklarował się i ruszył za kobietą do kuchni. Poszłam na górę i z pokoju zabrałam swój zestaw na imprezkę.


Po namyśle zrezygnowałam tylko z naszyjnika. Stwierdziłam, że założę ten, który przed chwilą dostałam od mojego chłopaka.
Poczłapałam do łazienki i czym prędzej się rozebrałam i wskoczyłam pod prysznic. W sumie kąpiel nie zajęła mi sporo czasu. Szybko się wysuszyłam i zaczęłam układać swoje włosy, stawiając w końcu na lekko pofalowane. Następnie starannie wykonałam delikatny makijaż, świetnie pasujący do mojego stroju i na koniec się ubrałam. Z efektu końcowego byłam w pełni (nieskromnie mówiąc) zadowolona.
Kiedy zeszłam na dół mój tata i Leon siedzieli na kanapie i o czymś dyskutowali... Zapewne o mnie...
- Łoł.- Mój chłopak przestał słuchać co mówi mój ojciec. Wstał z kanapy i podszedł bliżej mnie.- Wyglądasz...- chyba nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa.- Prześlicznie.- powiedział w końcu.
- Dziękuję.- zarumieniłam się.
- Śliczna córcia.- tata nie krył wzruszenia i mocno mnie do siebie przytulił.
- Musimy już jechać.- powiedziałam odsuwając się od niego.- Za pół godziny zaczyna się przyjęcie, a mnie jeszcze nie ma na miejscu.- zaśmiałam się.
- Racja.- Tato podszedł do drzwi.- Chodźmy kochani.- otworzył je przed nami, a Meksykanin i ja, trzymając się za ręce, wyszliśmy na podwórko. Pogoda była idealna. Słońce grzało, ale chłodny wiaterek, nie pozwalał odczuć gorąca. Takie pogody uwielbiam.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do lokalu, w którym miało odbyć się moje przyjęcie urodzinowe.
Muszę przyznać, że wszystko wyglądało lepiej niż to sobie wyobrażałam. Balony w moich ulubionych, pastelowych kolorach, pełno okrągłych stoliczków, dużo miejsca aby tańczyć d rana... Biorąc pod uwagę to, że w sumie większość zaproszonych należy do Studia, pomyślałam również o wielkiej scenie, na której każdy może coś zaśpiewać.
- Idealnie.- uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Masz naszyjnik.- usłyszałam szept Leosia.
- Tak.- posłałam mu uśmiech.- Co nie, że świetnie do mnie psuje?- zarzuciłam mu ręce na szyje.
- Idealnie.- puścił mi oczko.
- Dlatego mam zamiar nosić go cooodziennie.- zaśmiałam się i zbliżyłam do chłopaka. Nasz usta dzielił jakiś milimetr, kiedy usłyszałam głos taty i musiałam odsunąć się od ukochanego.
- Dobrze Violu...- podszedł do mnie.- Baw się dobrze.- pocałował mnie w czoło. - Bez głupstw, alkoholu, papierosów, dopalaczy i...
- Tato.- przerwałam mu ze śmiechem.- Jestem durzą dziewczynką. Umiem o siebie zadbać.
- Wiem...- westchnął.- No cóż.- Dobrej zabawy.- uścisnął mnie mocno i wyszedł, a zaraz po nim weszli pierwsi goście...

Impreza trwa w najlepsze... Oczywiście moi kochani, starsi koledzy nie widzą dobrej zabawy bez alkoholu. Mam tylko nadzieje, że tato się nie dowie... No ale to chyba nie moja wina, że Federico wparował z wielkimi siatami szampana, wina i wódki...
Ja jak na razie nie wzięłam ani łyka... Nie chcę mieć problemów z tatą. Zresztą. Moje przyjaciółki też się nie przekonały...
- Violu...!- o wilku mowa.
- Co tam Fran?
- Niezła zabawa.- zaśmiała się. - Ale chłopacy chyba przesadzają.
- Tak.- zachichotałam. Chłopcy ( chociaż nie tylko oni. Dziewczyny ze starszego rocznika też piły chociaż nie tak jak oni.) nieźle zabalowali. Ale byłam dumna z mojego chłopaka, który powstrzymywał się od większego picia. W końcu to moje urodziny i on stwierdził, że nie będzie się upijał.
- Ale nie jest tak znowu źle... - odparła.
- Oj uwierz mi Fran.- zaśmiałam się.- Widziałam ich już nie raz w innym stanie. Chociażby wtedy, jak opijali kontrakt z U-MIX.
Włoszka zamyśliła się na momencik, a po chwili zrobiła wystraszoną, zniesmaczoną minę. Zaczęłam się z niej śmiać. Najwyraźniej wyobraziła sobie nasz kochany zespół, świętujący rozpoczęcie kariery.
- Wolałabym tego na twoim miejscu nie widzieć.- stwierdziła.
- Ja też.- zaśmiałam się.
- Nasze pidżama party, aby napisać piosenkę aktualne?
- Jak najbardziej.
- Diego!- nastolatka krzyknęła za swoim chłopakiem.- Przepraszam  cię Violu, ale wszędzie go szukałam. Złapię cię później.
- Jasne. Pójdę poszukać Leona.- uśmiechnęłam się do przyjaciółki i zaczęłam szukać chłopaka.

*Francesca*

- Tu jesteś skarbie.- złapałam Hiszpana za rękę. Nareszcie go znalazłam. Niesamowite ile osób zaprosiła Violka. Nie dość, że jest tu PÓŁ STUDIA, to jeszcze jej znajomi z gimnazjum... Nic dziwnego, że zgubiłam swojego chłopaka na taki szmal czasu.
- Hej kotku.- szepnął mi do ucha, a ja ciężko westchnęłam. Od momentu, kiedy ostatni raz się widzieliśmy (czyt. jakieś pół godziny) pompił z kolegami... DOŚĆ...
- Piłeś...- stwierdziłam odsuwając się od niego.
- Tylko trochę.- uśmiechnął się.
-Oczywiście.- wywróciłam teatralnie oczami. Nie będę mu przecież robiła wyrzutów... Jest dorosły i jesteśmy na imprezie. Może się wybawić, a mi to nie będzie przeszkadzało, póki zachowuje się stosownie wobec mnie i innych...
- Nie marudź...- cmoknął mój policzek i chwycił dłoń.
- To może ja napije się z tobą?- zabrałam mu z dłoni piwo. Chciałam go podpuścić...
- Nie ma mowy.- wyrwał mi je.
- Niby dlaczego? - stanęłam z założonymi rękoma.
- Masz kochanie 16 lat. Nie jesteś za młoda?- spytał ironicznie.- Zresztą... Nigdy nie ciągnęło cię do alkoholu. Skąd ta zmiana?- przybrał poważny wyraz twarzy, a ja się zaśmiałam.
- Sprawdzałam tylko czy upiłeś się na tyle, żeby pozwolić mi się napić... Widać, że jednak wcale nie piłeś tak wiele.- tym razem to ja musnęłam jego policzek i złapałam go za dłoń, kierując w stronę stolików, bo
zagradzaliśmy drogę tańczącym.
- Stałaś się za sprytna księżniczko.
- Wiem.- wyszczerzyłam zęby.- Zatańczymy?- spytałam, gdy usłyszałam piosenkę, która zyskała u mnie miano HITU MIESIĄCA.
- Moment...- uciął dopijając piwo. Westchnęłam tylko i przytupując cierpliwie poczekałam, aż odłożył opróżnioną puszkę i złapał mnie za rękę, ciągnąc za sobą na parkiet.
Mieliśmy w sumie zatańczyć jedna piosenkę, a przetańczyliśmy kilkadziesiąt minut, aż zdecydowanie potrzebowałam odpoczynku. Kocham tańczyć, ale teraz byłam wykończona.
- Kochanie...- zaczęłam zdyszana, zwracając się do Diego.
- Tak?
- Pójdziemy się przewietrzyć? - wskazałam na drzwi.
- Tak chodźmy.- złapał mnie za rękę...








Heeeej kochani. O jenki wiem, że Francesca bardzo krutka, ale długo nie było rozdziału, a Viola i Diego wyszli całkiem całkiem i postanowiłam już nie pisać więcej, koro nie mam pomysłu tylko dać tak jak jest. Nie obraźcie się :D

LOVCIAM DIECESCE